Delicado po raz pierwszy
Petra Delicado - pani inspektor, która w ogóle nie jest delikatna. Choć wrażliwa na swój sposób. Ma podwładnego Fermina Garzona, ich relacja jest bliższa niż normalnie w podobnych wypadkach.
Od tej książki po prawej zaczęłam fascynującą podróż po najciemniejszych zaułkach Barcelony, jej barach i slumsach, dużo czasu spędziłam na komisariacie oraz w domu Petry. Nie jest to pierwsza z cyklu książek o tych bohaterach (zmylili mnie błędnym opisem na tyle okładki) - ale w niczym mi to nie przeszkodziło. Zostałam wrzucona prosto w środek ich życia, które głównie polega na pracy. Gimenez-Bartlett nadaje policyjnej rutynie tak ekscytujący odcień, że z błyskiem w oczach pochłaniałam kolejne kartki.
To tylko wstęp! Kończę piątą część i muszę się przyznać, że zyskałam towarzyszy, z którymi nie mogę się rozstać. Czegokolwiek bym nie napisała o Petrze, to nie uda mi się nakreślić nawet w minimalnym stopniu tego jaka jest. Każde zdanie zabrzmi pusto, bo Petrę poznałam w działaniu, w zdaniach, które bawią do łez, w pomysłach, za którymi nie da się nadążyć. Jest twarda i sarkastyczna, walczy ciętymi ripostami z Garzonem i wszystkimi dookoła. Pani inspektor jest też feministką, która nie da sobie w kaszę dmuchać i nie da się otoczyć opieką tylko dlatego, że jest kobietą. Ale da się lubić. Jest pełna życia, radości i w gruncie rzeczy, można się z nią zaprzyjaźnić. Po dwóch rozwodach nie chce sobie już zaprzątać głowy związkami, które mogłyby mieć swój finał przed ołtarzem.
Seria, tak nie bójmy się powiedzieć tego na głos, kryminałów - ma coś, co zwaliło mnie z nóg. Nie chodzi o poziom komplikacji zagadek, bo nie one są tu najważniejsze. Chodzi o uczucie totalnego zdziwienia. Nawet nie dzięki zwrotom akcji w trakcie śledztwa. To drobne rzeczy, które każą mi zamknąć na chwilę książkę i otworzyć oczy szeroko ze zdumienia, potem buzię, a na koniec wybuchnąć śmiechem. Alicia Gimenez-Bartlett błyskotliwie i z naturalną łatwością odpowiada na pierwotną i dziś spychaną na dalszy plan, potrzebę bycia zaskakiwanym. O tym uczuciu trudno się piszę. Często celowo jesteśmy wpuszczani w maliny, żeby potem móc się zdziwić. Ale nie tutaj. Zdziwienie pojawia się tak naturalnie jak każda inne uczucie, nikt nas w nie nie wprowadza, na szczęście! W takie nieoczywistości, które wytrącają historię z jej zwykłych torów, obfituje przede wszystkim życie Garzona, który...
O tym i wszystkim innym, w następnych poście!
PS Pierwsza część cyklu to "Śmiertelne rytuały" - ale jak zaczniecie od tej co ja, to nic nie stracicie. Myślę, że nawet dobrze się stało - takie urozmaicenie wyzwoliło dodatkową ekscytację podczas czytania.