środa, 26 lipca 2017

ASy o których prawie nikt nie słyszał


„Jesteśmy w gruncie rzeczy sądowymi pachołkami. Robimy czarną robotę i jesteśmy praktycznie niewidzialni dla społeczeństwa. Nasza praca jest firmowana przez sędziów.  Jesteśmy trochę jak guwernantki w dobrych domach: już nie służba, ale i nie rodzina. My jeszcze nie jesteśmy sędziami, ale już nie jesteśmy urzędnikami.” – opowiada Marta,  która jest asystentem sędziego w średniej wielkości sądzie okręgowym.

Marzec 2016. Na tapecie mediów od długiego już czasu jest Trybunał Konstytucyjny. Ale sądownictwo to nie tylko TK.  Przewodnicząca Krajowej Rady Związku Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości w liście do Zbigniewa Ziobry z dn. 16 lutego tego roku napisała: „Szereg rozmów i spotkań odbytych z poprzednim kierownictwem resortu na przestrzeni ostatnich lat nie przyniosło żadnych rezultatów. My urzędnicy, asystenci i pracownicy obsługi byliśmy traktowani przez poprzedni Rząd oraz kierownictwo naszego resortu jak tania siła robocza. Polityka zaniechań ówczesnego Rządu jaskrawo przedstawia zapaść finansową poszczególnych sądów.”

To w tym miesiącu powinni dostać obiecane przez obecny rząd podwyżki. Na fanpejdżu oraz forum Ogólnopolskiego Stowarzyszenia  Asystentów Sędziów panuje sceptycyzm. Od momentu ogłoszenia podwyżek dominował komentarz „nie uwierzę póki nie zobaczę”. Ostatecznie podwyżki zostały przyznane (325 złotych w stosunku do stawki najniższej), ale asystenci twierdzą, że są niewystarczające. 
„Weekend, w którym nie pracuję dodatkowo w domu jest weekendem ewenementowym. To już muszę bardzo się zawziąć i powiedzieć, że czegoś nie wezmę. [Marta opisuje sytuację sprzed podwyżek.] Z wysługą lat czyli z dodatkiem za długoletnią służbę zarabiam jakieś 2500. A są asystenci, którzy zarabiają nawet poniżej dwóch tysięcy. Bo najniższa asystencka pensja brutto to około 2600, netto - nie wychodzi nawet dwa tysiące. Najgorzej w sądzie mają urzędnicy. Na etacie zarabiają 1,5 tys. plus jakieś dodatki, kierownicy sekretariatów zarabiają więcej niż asystenci, ale kierownik jest jeden na cały sekretariat. Najgorzej mają sekretarki, bo pracują co prawda w wyznaczonych godzinach i nie dłużej, ale zarabiają słabo. Potrafi dochodzić do patologii, kiedy ludzie są zatrudniani wiecznie na zastępstwo, na miesiąc, na umowę zlecenie – bo nie ma już jak łatać dziur. Obecny Minister Sprawiedliwości to ukrócił. Nie może być tak, że sąd robi to, za co normalnie skazuje pracodawców.” Marta zna protokolantkę, dziewczynę po studiach, ciężko pracującą po 8 godzin dziennie, która zarabiała 1200 zł.


Zasadnicze wynagrodzenie asystentów sędziów regulowane jest przez rozporządzenie Ministra Sprawiedliwości. Ustalone w 2009 w wysokości od 2675 złotych do 3824 złotych, utrzymuje się do dziś. Asystent sędziego, który w 2009 r. zarabiał maksymalną stawkę wynagrodzenia zasadniczego, otrzymywał płacę wynoszącą około 300% wynagrodzenia minimalnego, teraz jest to zaledwie 207% wynagrodzenia minimalnego. W ciągu siedmiu lat, przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej „przeskoczyło” maksymalne wynagrodzenie asystenta. Odsetek asystentów sędziów, którzy otrzymują maksymalne wynagrodzenie jest znikomy.[1]

Marta na ostatnim roku administracji zaczęła studiować prawo. Zrobiła aplikację radcowską, była asystentem w wydziale gospodarczym, później cywilnym. Asystentura to dla niej droga do sędziowania. Niedawno zdawała egzamin radcowski. „Jeśli go zdam to będę miała zdany egzamin prawniczy zawodowy, który daje mi sporo możliwości. Mogę startować w konkursie na referendarza sądowego. Referendarz to jest samodzielne stanowisko w sądzie, on nie wymierza sprawiedliwości, ale udziela ochrony prawnej – zwalnia od kosztów sądowych, przydziela pomoc prawną. Jest też o tyle atrakcyjne, że pracuje się w stałych godzinach za całkiem niezłe wynagrodzenie. Prawdę powiedziawszy referendarz robi mniej niż asystent, a zarabia dwa tyle co my. I stosunek pracy jest na podstawie mianowania (a nie umowy o pracę). Za cztery lata mogę zdawać egzamin sędziowski i według nowych zasad mogę startować na asesora. To stanowisko zostało przywrócone, jest to 5-letnie praktyczne przygotowanie do bycia sędzią.” W tym momencie (lipiec 2017) nie wiadomo jednak czy będzie mogła nim zostać.[2]


„I CO ROBISZ, ODPALASZ SĘDZIOM CYGARA?”


Marcie nie przeszkadza nazwa „asystent sędziego”. Natomiast na forum Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Asystentów powstał oddzielny wątek dotyczący zmiany nazwy. To z czym się borykamy współcześnie jeśli chodzi o problemy z formami żeńskimi różnych zawodów i tym jak brzmi dana nazwa, borykają się także prawnicy. Kiedy mówią kim są, spotykają się właśnie z takimi reakcjami jak powyżej. Słyszą też: To co robisz? Podajesz sędziemu kodeks? Togę mu nosisz? Mało kto słyszał o istnieniu takiego zawodu. „Poza środowiskiem podejrzewam, że pierwsze skojarzenie to koleś od robienia kawy i kserowania pism, bo asystent merytorycznych rzeczy raczej nie robi. Dziwne, żeby asystentka stomatologa leczyła i wyrywała zęby. a asystentka jakiegoś dyrektora przygotowywała dokumentację do przetargów, pielęgniarka przeprowadzała operację itp.” Pojawia się odwieczne pytanie czy trzeba zacząć od zmiany nazwy, czy to wpływa na postrzeganie zawodu, czy najpierw zająć się budowanie jego pozycji poprzez zmiany systemowe. Na forum widać wyraźne podziały. „Dobór adekwatnej nazwy to stworzenie psychologicznej podstawy do odpowiedniego gratyfikowania pracy osób zajmujących dane stanowisko.” – to jedna z wypowiedzi. Ktoś inny kontruję, że ciężko mówić o podstawie do odpowiedniego gratyfikowania", kiedy od asystenta nic nie zależy. AS nie ponosi żadnej odpowiedzialności, jeśli sędzia podpisze projekt orzeczenia bez czytania, to on będzie za to odpowiadał. To z jednej strony plus, a z drugiej cała ciężka praca asystentów idzie na konto sędziego. Inni zauważają jeszcze, że zmiana nazwy zwyczajnie się nie opłaca, bo pociąga za sobą kosztowne poprawki. Jeszcze inni ironizują, że to stanowisko mogłoby mieć nawet jeszcze bardziej deprecjonującą nazwę, byleby zarobki były wyższe.

Zgodnie z rozporządzeniem ministra AS-y na zlecenie sędziego i pod jego kierunkiem sporządzają projekty zarządzeń, orzeczeń lub ich uzasadnień. W kolejnych pięciu podpunktach są wymienione konkretne kompetencje. Natomiast trzeci punkt jest taki: „W uzasadnionych wypadkach, jeżeli wymagają tego zasady sprawności, racjonalności lub ekonomicznego i szybkiego działania, sędzia może zlecić asystentowi sędziego także wykonanie innych czynności, niezbędnych do przygotowania spraw sądowych do rozpoznania.” Te inne czynności to może być wszystko – konstatuje Marta. Brak odpowiednich regulacji co do kompetencji to jedna z rzeczy na którą narzeka się najbardziej w tym środowisku. Żeby otrzymać nagranie z innego sądu Marta musi napisać zarządzenie sprowadzenia nagrania. Sędzia musi je podpisać. Sekretariat dopiero wówczas je wykona. Sama nie może niczego zlecić.

„JA BYM CHCIAŁA ZOBACZYĆ TE SWOJE MAFIJNE ZAROBKI”


Media chętnie informują o nieprawidłowościach, naświetlają błędy i niedopatrzenia sądów.  Z jednej strony jest to prawidłowa funkcja kontrolna, a z drugiej, gdy najczęściej nagłaśnia się ostre słowa polityków, to trzeba się zastanowić, czemu to właściwie ma służyć. Sprzyja to na pewno frustracji pracowników sądów. „Wychodzi na to, że są złe sądy i dobrzy politycy, którzy ochronią biednych obywateli przed tymi złymi sądami. Poza tym z sądu rzadko wychodzą zadowolone dwie strony, co najmniej jedna będzie niezadowolona. Z każdej strony słyszy się tylko słowa krytyki, epitety – że jesteśmy mafią. Ja to bym chciała zobaczyć swoje mafijne zarobki…Trudno, żeby to funkcjonowało dobrze, jeżeli nie ma żadnego wsparcia. Jeżeli Minister Sprawiedliwości jest przeciwko własnemu resortowi i pokazuje jak bardzo nami pogardza – oczywiście sędziami, ale to my wszyscy tworzymy tę instytucję,  to trudno żeby nam się dobrze pracowało. Politycy powinni uczyć szacunku do wymiaru sprawiedliwości. Oczywiście na ten szacunek trzeba sobie zasłużyć. Nie mówię, że u nas się nie popełnia błędów, bo się popełnia. Dopóki wyroki wydają ludzie, tego nie da się uniknąć.”

Prawo i wymiar sprawiedliwości stanowi fundament prawidłowo funkcjonującego państwa. Trudno znaleźć płaszczyznę, w której nie ma żadnych zasad i prawnych unormowań. W ostatnich badaniach na temat wymiaru sprawiedliwości, ze stwierdzeniem ze sądy są kompetentne i zasługują na szacunek zgodziło się 55% respondentów. Ale czy o warunkach pracy w sądzie przeciętny obywatel dowiaduje się wystarczająco dużo (jeśli w ogóle)? Słyszałam opinię, że strajki pielęgniarek są bardziej nagłaśniane niż te prawników (wrzesień 2015 – manifestacja pracowników sądów; czerwiec 2015 – strajk adwokatów), bo ich praca dotyczy większej części społeczeństwa. Ale sprawne sądy, egzekwowanie prawa, sprawiedliwe wyroki – wpływają na funkcjonowanie całego państwa. Nie można tego marginalizować. Inna sprawa jest taka, że na przykład asystenci i protokolanci nie mogą strajkować (ustawowy zakaz), a „jak nie spalisz kilku opon na ulicy pod sejmem, to nikt nie zauważy problemu”-mówi Marta. Na pytanie czy sędziowie mają realną możliwość dogłębnego badania spraw, w których orzekają, nie pudruje rzeczywistości. „Bardzo dużo rzeczy robi się pobieżniej niż należy, bo jest tych spraw po prostu za dużo. Referendarzy jest za mało, asystentów jest trzy razy za mało. W Stanach jest tak, że każdy sędzia ma dwóch asystentów i dwie sekretarki. U nas sędzia ma protokolanta lub pół asystenta, czasami nie ma go wcale. Przy tym wpływie spraw, który zwiększa się z roku na rok, a liczba sędziów się nie zwiększa to jest po prostu nie do ogarnięcia. Słyszałam, że rekordziści w rejonie w Warszawie potrafią mieć ponad tysiąc spraw. Jest nad nimi bat w postaci statystyki, jeżeli się nie wyrabiają, mogą się nawet doczekać postępowania dyscyplinarnego.”


„PROBLEM BĘDZIE WTEDY KIEDY WŁADZA ZEJDZIE NIŻEJ”



Spór o Trybunał nie pozostaje bez wpływu na pracowników sądów. „Kiedyś gdybyśmy mieli gigantyczną wątpliwość co do zgodności ustawy z konstytucją, moglibyśmy zwrócić do Trybunału. Teraz wszyscy rozkładają ręce
i stwierdzamy, że nie mamy kogo zapytać.” I nie chodzi tu o samo zachwianie jego pozycją, ale o to co może stać się w przyszłości.  „Tak naprawdę nie ma prawnych przeszkód, żeby zmienić konstytucję, przekazać sprawy konstytucyjne Sądowi Najwyższemu. Problem jest taki, że jeżeli uderza się w sąd takiego szczebla jakim jest sąd konstytucyjny to co nas ochroni przed naciskiem? Pewnie nic. Społeczeństwu podaje się to w takiej formie, że jest to walka z układem. TK ma swoje za uszami, łącznie z jego prezesem, więc to nie jest tak, że on byli bez zastrzeżeń czyści. Ale rząd zaczyna od tego, ale jeśli przyzwyczai społeczeństwo, że można wpływać na takie ciało jakim jest Trybunał, to będzie mógł wpływać na każdy inny sąd, bo kto im się oprze, skoro mają pełnię władzy? Problem prawdziwy będzie wtedy, kiedy władza postanowi zejść niżej i ingerować prostego Kowalskiego, a jego nikt nie ochroni, bo nie będzie komu już go bronić.”

„SYNKU TO NIE ZAMEK, TO WIĘZIENIE”


Warunki w sądach wydają się koszmarem, w który nie chce się wierzyć. „My jeszcze mamy w miarę nowy sprzęt. W poprzednim sądzie, w którym pracowałam to komputer się zawieszał i jedyne co mogłam robić to przez pół godziny siedzieć i na niego patrzeć. Albo kiedy łaskawie informatyk po dwóch lub trzech dniach do ciebie dotarł i zabierał ci komputer na dwa dni to siedziałam i pisałam wszystko ręcznie. U nas nikt nie ma laptopa, mamy stare drukarki i stare skanery. Problem jest też taki, że na górze myślą, że wiedzą najlepiej czego potrzebujesz, oszczędzają tam gdzie nie trzeba i nie wolno, a tam gdzie można by przyoszczędzić to leci kasa bez sensu.” Zdarzają się sądy, w których asystenci w gabinecie-piwnicy (z kratą w oknach) 20m^2 siedzą w szóstkę. Więc praktycznie mają mniejszą powierzchnię na osobę, niż więźniowie w celach. A na zewnątrz słyszą takie rozmowy:
 Patrz tato, tu jest zamek.
– Nie syneczku, tu jest więzienie.

„TO JEST BARDZO FAJNA PRACA”


Myślę, że są dwa skrajne obrazy zawodu prawnika. Ten, który wyłania się do tej pory z tego tekstu oraz ten lansowany przez seriale oraz filmy (choć asystenta sędziego raczej w nich nie uświadczymy). Ta praca jest ciekawa – mówi Marta. I nie łudzę się, gdyby tak nie twierdziła to na pewno znalazłaby szybko lepszą alternatywę. „Nie ma dwóch identycznych spraw. Tak naprawdę nigdy nie wiesz rano co cię czeka. Czasem słyszysz: proszę zostawić tę sprawę, bo zdarzyło się coś ważniejszego, pilnie musimy się tym zająć. Na przykład kiedy spływają sprawy w trybie wyborczym lub zdarza się uprowadzenie rodzicielskie przy rozwodzie. Wszystko dzieje się dynamicznie, zawsze czegoś nowego się nauczysz lub dowiesz. Ja jestem w wydziale cywilnym i poszerzam nieustannie swoją wiedzę z zakresu medycyny. Potrafię przez pół dnia studiować publikacje odnośnie danego schorzenia czy przypadłości lub budowy anatomicznej człowieka. Dokształcam się z psychologii, prawa patentowego czy autorskiego, jakichś kwestii technicznych np. budowlanych. Sporo się dowiedziałam też o schizofrenii, bardzo to jest ciekawe przy ubezwłasnowolnieniach.” Badania wskazują, że prawie 60% pracowników sądów pracuje w warunkach wysoce stresogennych. Pokazują również, że zatrudnieni w wymiarze sprawiedliwości są zdani sami na siebie i nie mają wsparcia u przełożonych. Większość z nich nie ma poczucia, że jest kimś ważnym i cenionym przez przełożonych.[3] Marta na szczęście ma świetne porozumienie ze swoimi sędziami. „W porównaniu z pracą w kancelarii, w sądzie pracuje się o wiele lepiej. Mogę się rozwijać, a nie klepać na przykład same pozwy o zapłatę.  Ja akurat pracuję tylko dla dwóch sędziów, są bardzo mili i uprzejmi. Oczywiście, że zdarzają się różne przypadki, na przykład ludzie, którzy nie powinni wykonywać żadnego zawodu związanego z kontaktem z ludźmi, tym bardziej sądzić. Ale prowadzimy wspólnie sprawę, więc jesteśmy traktowani równorzędnie i sędziom zależy na dobrej współpracy. Nigdy tez nie miałam problemu, żeby przyjść i powiedzieć, ze czegoś nie wiem. Mogę tez zawsze wyrazić swój pogląd, ze zrobiłabym coś inaczej. Nigdy nie czułam się jak pokojówka czy pachołek. Ale tez nigdy bym sobie nie pozwoliła na gorsze traktowanie. Asystenci są w o tyle dobrej sytuacji, ze nas jest za mało w porównaniu do sędziów, więc jeśli będzie mi się źle pracowało, to każdy inny sędzia przyjmie mnie z otwartymi ramionami.  To jest bardzo fajna praca, bardzo niedoceniana, niedoregulowana. Powinni się za to wziąć systemowo, powiedzieć nam na czym stoimy i jakie mamy perspektywy. Powinno nas być zdecydowanie więcej, idealny system to sędzia-as-protokolant.  Nie powinno być tak, że pracuję dla dwóch, trzech czy pięciu osób.  A w rejonach bywa tak, że asystent pracuje ciągle z różnymi sędziami, bo jest tam przypisany nie do osoby, a do wydziału. A jeśli pracujesz z sędzią dłuższy czas, tak jak ja w poprzednim sądzie, to uczycie się współpracy. On wie ile umiesz i ile możesz zrobić. Teraz pracuję z sędzią, z która normalnie dzielimy się pracą. Ale to rzadko się zdarza.”


„CHCIAŁAM NAPRAWIĆ WYRZĄDZONE ZŁO”


Kiedy pytam Martę czy sąd to po prostu zwyczajne środowisko pracy czy musi oddzielać je od świata zewnętrznego, pyta czy chodzi mi o to, czy ma życie poza sądem. Nie o tym myślałam, ale obciążenie pracą jest w sądzie na tyle duże, że to jest po prostu najlogiczniejsze podejście do tego typu pytania. Musi trochę dzielić swój świat na pół, ale że zabiera pracę do domu, to jest to bardzo trudne. Jej znajomi to głównie prawnicy, ale nie ma problemu, żeby rozmawiać ze „zwykłymi” ludźmi o mniej lub bardziej błahych sprawach. „Na szczęście umiem dogadać się z każdym. A poza tym od tych innych ludzi zbieram też doświadczenie życiowe, które jest mi w pracy niezbędne. Jeśli mam być sędzią, nie mogę żyć z dala od tych, którym przyjdzie mi służyć. Nie mogę przestać rozumieć ludzi tylko dlatego, że nie mają nic wspólnego z moim zawodem.” Mówi mi też, że ludzi z takim podejściem jest sporo. To się chyba nazywa powołanie. Najbardziej usatysfakcjonowana jest gdy przychodzi wyrok apelacyjny i jest w całości taki jak jej i sędziego. Ale zaraz dopowiada, że cieszy się najbardziej kiedy widzi realny wpływ swojej pracy na czyjeś życie. „Na rozprawie, gdy kobieta okaleczona podczas porodu ubiegała się o rentę i bardzo płakała, myślałam że popłaczę się tam razem z nią. Straciła pracę, zostali z mężem w bardzo ciężkim warunkach z małym dzieckiem. Stanęłam wtedy prawie że na rzęsach, wydobywając z różnych urzędów potrzebne mi informacje. Pełnomocnik tej pani zadbał o to raczej średnio. Chciałam tę sprawę zakończyć jak najszybciej i siedziałam nad nią w domu. Pół dnia liczyłam jej rentę. Drugi raz płakała jak ogłaszano wyrok, przyznałam jej takie zadośćuczynienie jakiego żądała. Szczerze mówiąc dałabym jej wyższe, ale niestety o wyższe nie wnosili. Przychyliliśmy się w całości do jej wniosku, ale trzeba było policzyć tę rentę dokładnie, co do grosza. Czekam teraz na wyrok apelacyjny, ale biorąc pod uwagę, że nie miała wygórowanych żądań, to sadzę, że to się utrzyma. Mam nadzieję, że nie zostawiłam jej z niczym i że te środki starczą jej na kontynuację leczenia i nie będzie zdana na opiekę społeczną. Chciałam wyrządzone jej zło naprawić. Więc kiedy nie rozwodzę kretynów, którzy nie umieją się dogadać i przyszli się w sądzie pokłócić, to właśnie takie sprawy powodują, że wiem po co tam siedzę.”


Imię bohaterki tekstu zostało na jej życzenie zmienione.


[1] Analiza nr 3/2016 Ogólnopolskiego Stowarzyszenie Asystentów Sędziów z siedzibą w Warszawie.
[2] E. Świętochowska, Asystenci znów wykluczeni. Prokuratura odrzuci najlepszych kandydatów?, http://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/1055911,asystenci-prokuratura-zawody-prawnicze.html [dostęp: 25.07.2017]
[3] Badanie "Temida 2015" w ramach projektu "Monitoring stresu zawodowego w sądach i jego skutków zdrowotnych"

niedziela, 7 maja 2017

Delegalizacja skojarzeń czyli o życiu w matriksie


29 kwietnia ONR świętował na ulicach Warszawy 83. rocznicę swojego powstania. Zrzeszenie Obywateli RP zgromadziło się na Świętokrzyskiej i Krakowskim Przedmieściu, żeby zablokować ten przemarsz. Na marginesie: nazwać się Obywatelami RP to wyjątkowo sprytne posunięcie. Czy to jest walka ideologiczna? Starcie wartości? Co się tam rozegrało? Czy policja weszła w mundury zomowców i łamała prawa człowieka? Kiedy obserwujemy ludzi w opozycji do siebie, mamy przymus opowiedzenia się za którąś stroną, nawet jeśli nie w pełni, nawet jeśli z jakimś ale, to jednak lubimy coś wybrać i nie czuć się poza, na jakiejś prowincji sporu. W danym momencie to jest świat, a my chcemy do niego należeć. Mówię „my”, ale zaczynam skłaniać się ku myśli, że ten zaimek powinien być zakazany. A więc bywa, że ja czuję ten przymus. ONR działa w Polsce legalnie i ich przemarsz był legalny. Jest możliwy protest przeciwko ich przemarszowi, ale policja ma obowiązek nie dopuścić do eskalacji konfliktu i jak najlepiej ochronić obywateli (Obywateli RP również oczywiście). Czy ludzie, którzy krzyczeli „precz z faszyzmem” (na potrzeby tego jakże ekscytującego sporu nazywani lewakami), nie wiedzieli, że ONR działa w Polsce legalnie i ma prawo przemaszerować?

W myśl zasady, że póki ktoś nie demonstruje swoich wartości otwarcie, to niech sobie istnieje, ale jak zobaczę ich maszerujących po moim mieście ze swoimi symbolami, to już „won z Warszawy”?
I przypominam sobie również wtedy, że zawsze byłem za delegalizacją tej zbrodniczej organizacji? Nie mówię tu o osobach, które domagały i domagają się delegalizacji, przedstawiają swoje argumenty, zbierają podpisy
i nawet uśpiony ONR jest im straszny. W ogóle może zdelegalizujmy przemarsze również?
Zaraz w tym tekście ograniczę wszystkie wolności człowieka. Bo być może jest tak, że my nie umiemy grać w tę demokrację? Policja chroniła obywateli (otoczyła mniejszą liczebnie grupę antyfaszystów) - i tak, ma prawo ograniczać wolność („naruszacie naszą nietykalność osobistą”). W prawie istnieje tyle odstępstw od ogólnej normy, ze to głowa mała i demokratom to się chyba nie śniło. Policja chroniła obywateli, żeby nie skoczyli sobie do gardeł. A właśnie, psychologia tłumu, co jak co, ale to określenie warto by było zdelegalizować. Nie rozumiem dlaczego pozwalamy na zrzeszanie się i przemarsze, i kontrdemonstracje, skoro uznajemy za fakt krwiożerczą i bardzo niebezpieczną psychologię tłumu. Coś tu nie gra. Ja bym chciała przemaszerować samotnie z hasłem „zdelegalizować psychologię tłumu” i niech mnie zamkną za nielegalne marsze bez pozwolenia, odpowiednich papierów, stempla organizacji, podpisu organizatorów. Gdybym porwała tym tłumy, to musiałyby sobie one radzić bez jakiejś taniej psychologizacji zachowań. Byle priorytetem nie byłoby to chwilowe bycie razem, które zastępuje symbolicznego Boga. Denerwuje mnie ukrywanie pod ładnym hasełkiem - psychologia tłumu - zrzekania się własnego mózgu i woli. W tym wypadku to niedobrze, że na wszystko mamy nazwę i próbujemy wszystko wytłumaczyć prostymi mechanizmami. Ale bądźmy chociaż konsekwentni i zdelegalizujmy masowe imprezy z ideą, która prowadzi do eskalacji przemocy. Pozdrawiam kiboli, którzy psują wizerunek kibicom, piłkarzom i rywalizacji sportowej, i w ogóle psują frajdę.

Operujemy jakimiś etykietami i sami nie wiemy co się za nimi kryje. I mam nieodparte wrażenie, że lewacy mogliby się dogadać z faszystami. „Stajecie przeciwko rodzicom i dziadkom, którzy walczyli o wolność i demokrację. Stajecie przeciwko ludziom, którzy mają za sobą groby i cierpienie. Macie na swoich czapkach orła, dumny symbol Polski zjednoczonej.” - kto to powiedział? Ano antyfaszystka. Można by dodać górnolotnie, że Polska nas łączy. Ale cholera, no jednak dzieli - pani dodaje również: „stanęliście przeciwko nam, bo nie chcemy pozwolić faszystom przejść, a każda demonstracja jest legalna”. That's logic.

Inna pani (#lewaczka) leci bić ONR-owców, złapana przez policję krzyczy w stronę maszerujących, że są bandytami i mordercami. Może ja nie mam wiedzy historycznej, a może naiwnie sadzę, że gdyby ONR-owcy podjudzali do mordowania to mechanizmy państwa zadziałałyby sprawnie i zostaliby jako organizacja już dawno zdelegalizowani. A jeśli nie są, to może nasze państwo przesiąknięte jest patologią i żadna to demokracja. No tak, ONR-owcy krzyczą, ze na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści. A którzy komuniści? Jakieś konkrety? Faktycznie to hasło, które tak wpisało się w polską kulturę niezwykle ją ubogacając, ma jakiś dziwny koloryt. Tolerujemy ten folklor czy mam już przestać wierzyć w państwo prawa? Że może nie ma co walczyć o demokrację, bo jej dawno nie ma, a może jej nawet nigdy nie było? To trochę zapachniało ONR-em, oni krzyczeli coś niepochlebnego o demokracji. No i tak, jedni krzyczą o komunistach i zdrajcach, inni zawstydzają policjantów porównaniami do zomowców i pokazują siniaki odniesione w tej brutalnej walce. Po dziesięciu minutach chłopcy krzyczą, ze chcą już iść do domu. Walczą też, żeby młode dziewczyny, które znalazły się w tym miejscy przypadkowo, mogły przejść. Obrazem, który ładnie ilustruje całą sytuację, są właśnie one - zakrywające się i mówiące "nie chcemy być w to zamieszane”. Wzruszyła mnie pani z Gazety Wyborczej, którą koledzy próbowali wyciągnąć z grupy otoczonej policją, ale ona uparcie - na pytania policjantów - czy bierze udział w demonstracji, mówiła, że tak. Nie wykorzystała swojej legitymacji prasowej. Nie była tam, żeby relacjonować wydarzenia, tylko demonstrować. Brawo za konsekwencję a nie wykorzystanie pozycji i szybkie oddalenia się do domu. Wracając, okazuje się (choć to może wiadomo od dawna), lewacy również uwielbiają być ofiarami. Ofiarami sytemu, ustroju, przecież w pewnym momencie duchowo połączyli się z ONR-em tłumacząc policji, że przecież orzełek na czapce, ze przecież wolność, że za co ci dziadkowie i pradziadkowie walczyli. Ja tez się zastanawiam za co walczyli. Może za to, żebyśmy bez szwanku mogli żyć w matriksie, a potem mogli w spokoju rozejść się do domów.


Ten chłopak stał się bohaterem memów, wpisów i ma być dowodem na nazistowski charakter
ONR-u (tekst Kąckiego w Wyborczej). A kto z szerujących i lajkujących dowiedział się, co on czytał z tej kartki? A czy to w ogóle ważne? Jest ubrany tak jak jest ubrany, budzi skojarzenia i to wystarczy. I my nazywamy się poważnymi obywateli, ludźmi racjonalnymi? Ubranie, najważniejsza etykieta. Po ubraniu poznasz faszystę. Po ubraniu poznasz każdego. Ostatnio Reserved wycofał pewien model ubioru ze sprzedaży (tak napisano w oświadczeniu, prawdopodobnie chodzi o koszulę), bo skojarzyła się ludziom z mundurami faszystów z Hitlerjugend. Wojskowe trendy (żołnierska koszula i ciężkie buty), a na dodatek łysy model - to było dla części ludzi za wiele. Musieli sobie zadać to jedno, najważniejsze pytanie: czy ten cały Reserved promuje faszyzm?! A chłopak na marszu czytał nazwiska poległych w obozach koncentracyjnych. Cóż za ironia losu, że młodzi naziści z Polski uczcili pamięć ofiar hitleryzmu i stalinizmu.


środa, 8 marca 2017

Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham


Filmoterapia


Nie ukrywam, że zawsze jestem podekscytowana co może powstać z kręcenia ludzi w jednej, zamkniętej przestrzeni, bez rozpraszaczy świata zewnętrznego. W tym przypadku mamy do czynienia z psychoterapią matki i córki. One dwie oraz psychoterapeuta w jednym pomieszczeniu. Jest to do bólu ascetyczne, ale dzięki temu wyeksponowane są sylwetki, gesty i najdrobniejsze drgnienia twarzy. Mamy możliwość patrzenia bohaterom w oczy. Śledzimy przebieg kilku sesji, poznajemy bohaterki przez ich opowieści oraz ich wzajemnie reakcje na swoje słowa. Wspólną część ich życia, gdy były razem – widzimy z dwóch perspektyw. Fascynująca jest również ta druga część, gdy ich drogi się już rozeszły, a jednak nadal, mimo braku obecności, oddziałują na siebie. W końcu lądują razem na terapii. Potrzebują kogoś kto przetłumaczy każdej z osobna uczucia tej drugiej. Wyzwoli z klinczu, w którym żyją. Film jest zrobiony tak sprytnie, że nie widzimy skrótów, nie zauważamy montażu. Wszystko dzieje się niespiesznie i chronologicznie - od próby zrozumienia przez terapeutę przyczyny i celu ich przyjścia na terapię, aż po jej zakończenie.


Nie do końca podoba mi się pomysł reżysera, by ukrywać przed widzami, że to nie są „prawdziwe” matka i córka. Może obawiał się, że ludzie od razu zdystansują się, skupią na szukaniu fałszu, że nie zrobi to na nich takiego wrażenia jakie reżyser by chciał. Problem w tym, że ludzie nie lubią być nabierani i może to skutecznie zepsuć seans. Pozostanie wtedy niesmak zamiast refleksji. A właśnie to jest jedna z wartości tego eksperymentu. Niesamowite (choć z drugiej strony oczywiste), ze można znaleźć obcych sobie ludzi, których historie się dopełniają. Uzmysławia nam to, jak schematyczna jest większość ludzkich relacji i jest nam lżej. Przestajemy być wyalienowani w swoich zranieniach. Byłam na filmie z Siostrą, co było wartością dodaną. Obydwie płakałyśmy, tylko w różnych momentach filmu. Obie po filmie uznałyśmy, że mimo braku doświadczenia bycia matką, perspektywę podczas oglądania zmieniać jest łatwo i utożsamiać się z obydwiema bohaterkami. 


Ten film ma jeszcze dwa aspekty, można by je nawet określić mianem edukacyjnych. Bohaterki rozdrapują rany (to potwierdza wyobrażenie ludzi na temat psychoterapii), chcą uwolnienia, chcą nareszcie zostać wysłuchane i ich szczerość wylewa się strumieniami. Bogdan de Barbaro (na szczęście terapeuta z wykształcenia i praktyki) nie ogranicza ani neguje prawdziwości uczuć. Zachęca na samym początku na skupieniu się na sobie i przymknięcia oka na poprawność „rodzinną”. Ale często dopytuje czy dane słowo było odpowiednie. Jest to wspaniała lekcja ważenia słów. Nie sądzę, żebyśmy się gdziekolwiek w praktyce uczyli rzeczywistej odpowiedzialności za słowo. Co się rzekło, to się rzekło – z jednej strony to prawda, a z drugiej  - przecież każdy z nas czasem nieumiejętnie dobierze wyraz. Trudno, żebyśmy mieli pilnować każdego słowa (choć ich świadomego wyboru też moglibyśmy się uczyć), ale można użyć innego, poprawić swoją wypowiedź, trochę zmienić jej wydźwięk. Może zadziałać efekt świeżości, czyli słuchający zapamięta lepiej tę drugą wersję. Drugą kwestia jest siła wyobraźni. W świecie realnym żyjemy pod dyktando tego co sobie tworzymy w głowach, wszystko niesie za sobą jakieś skonstruowane skojarzenie. Całe nasze postrzeganie jest subiektywne, co oznacza, że można je modyfikować. Możemy wykorzystać wyobraźnię do uporządkowania przeszłości i wpłynięcia na teraźniejszość. Brzmi patetycznie, dziewczyna podczas terapii żartuje sobie z tego, że ma pogadać w głowie ze sobą małą (wydaje jej się to trochę nienormalne), ale jako widzowie mimowolnie wykonujemy zadania i odpowiadamy na pytania zadawane matce i córce przez terapeutę. Czujemy, że mamy naturalną umiejętność i siłę zmiany, nawet tego, co wydaje nam się, że już zastygło w zimny głaz. Pomnik z kamienia. A jednak da się coś z niego wykuć. Warto zobaczyć film, żeby zyskać chociaż powierzchowną wiedzę o narzędziach do tego potrzebnych. Może się również okazać, że nie mamy siły niczego wykuwać i wyrzucimy głaz za okno. Możliwości jest wiele.