Filmoterapia
Nie ukrywam, że zawsze jestem podekscytowana co może powstać z kręcenia ludzi w jednej, zamkniętej przestrzeni,
bez rozpraszaczy świata zewnętrznego. W
tym przypadku mamy do czynienia z psychoterapią matki i córki. One dwie oraz
psychoterapeuta w jednym pomieszczeniu. Jest to do bólu ascetyczne, ale dzięki
temu wyeksponowane są sylwetki, gesty i najdrobniejsze drgnienia twarzy. Mamy
możliwość patrzenia bohaterom w oczy. Śledzimy przebieg kilku sesji, poznajemy
bohaterki przez ich opowieści oraz ich wzajemnie reakcje na swoje słowa. Wspólną
część ich życia, gdy były razem – widzimy z dwóch perspektyw. Fascynująca jest
również ta druga część, gdy ich drogi się już rozeszły, a jednak nadal, mimo
braku obecności, oddziałują na siebie. W końcu lądują razem na terapii.
Potrzebują kogoś kto przetłumaczy każdej z osobna uczucia tej drugiej. Wyzwoli z klinczu, w którym żyją. Film jest zrobiony tak sprytnie,
że nie widzimy skrótów, nie zauważamy montażu. Wszystko
dzieje się niespiesznie i chronologicznie - od próby zrozumienia przez terapeutę
przyczyny i celu ich przyjścia na terapię, aż po jej zakończenie.
Nie do końca podoba mi się pomysł reżysera, by ukrywać przed
widzami, że to nie są „prawdziwe” matka i córka. Może obawiał się, że ludzie od
razu zdystansują się, skupią na szukaniu fałszu, że nie zrobi to na nich
takiego wrażenia jakie reżyser by chciał. Problem w tym, że ludzie nie lubią
być nabierani i może to skutecznie zepsuć seans. Pozostanie wtedy niesmak
zamiast refleksji. A właśnie to jest jedna z wartości tego eksperymentu. Niesamowite (choć z drugiej strony
oczywiste), ze można znaleźć obcych sobie ludzi, których historie się
dopełniają. Uzmysławia nam to, jak schematyczna jest większość ludzkich relacji i jest nam lżej. Przestajemy być wyalienowani w
swoich zranieniach. Byłam na filmie z Siostrą, co było wartością dodaną. Obydwie płakałyśmy, tylko
w różnych momentach filmu. Obie po filmie uznałyśmy, że mimo braku doświadczenia
bycia matką, perspektywę podczas oglądania zmieniać jest łatwo i utożsamiać się
z obydwiema bohaterkami.
Ten film ma jeszcze dwa aspekty, można by je nawet określić mianem edukacyjnych. Bohaterki rozdrapują rany (to potwierdza wyobrażenie ludzi na temat psychoterapii), chcą uwolnienia, chcą nareszcie zostać wysłuchane i ich szczerość wylewa się strumieniami. Bogdan de Barbaro (na szczęście terapeuta z wykształcenia i praktyki) nie ogranicza ani neguje prawdziwości uczuć. Zachęca na samym początku na skupieniu się na sobie i przymknięcia oka na poprawność „rodzinną”. Ale często dopytuje czy dane słowo było odpowiednie. Jest to wspaniała lekcja ważenia słów. Nie sądzę, żebyśmy się gdziekolwiek w praktyce uczyli rzeczywistej odpowiedzialności za słowo. Co się rzekło, to się rzekło – z jednej strony to prawda, a z drugiej - przecież każdy z nas czasem nieumiejętnie dobierze wyraz. Trudno, żebyśmy mieli pilnować każdego słowa (choć ich świadomego wyboru też moglibyśmy się uczyć), ale można użyć innego, poprawić swoją wypowiedź, trochę zmienić jej wydźwięk. Może zadziałać efekt świeżości, czyli słuchający zapamięta lepiej tę drugą wersję. Drugą kwestia jest siła wyobraźni. W świecie realnym żyjemy pod dyktando tego co sobie tworzymy w głowach, wszystko niesie za sobą jakieś skonstruowane skojarzenie. Całe nasze postrzeganie jest subiektywne, co oznacza, że można je modyfikować. Możemy wykorzystać wyobraźnię do uporządkowania przeszłości i wpłynięcia na teraźniejszość. Brzmi patetycznie, dziewczyna podczas terapii żartuje sobie z tego, że ma pogadać w głowie ze sobą małą (wydaje jej się to trochę nienormalne), ale jako widzowie mimowolnie wykonujemy zadania i odpowiadamy na pytania zadawane matce i córce przez terapeutę. Czujemy, że mamy naturalną umiejętność i siłę zmiany, nawet tego, co wydaje nam się, że już zastygło w zimny głaz. Pomnik z kamienia. A jednak da się coś z niego wykuć. Warto zobaczyć film, żeby zyskać chociaż powierzchowną wiedzę o narzędziach do tego potrzebnych. Może się również okazać, że nie mamy siły niczego wykuwać i wyrzucimy głaz za okno. Możliwości jest wiele.