piątek, 29 maja 2020

David Lodge czyli książki mojego ulubieńca



Z Lodgem łatwo się zakumplować, a już po kilku jego książkach, każda kolejna jest jak przyjemny powrót do znanego stylu, humoru, ale jednak całkiem nowej, niepowtarzalnej opowieści. Co jak co, ale historię to on umie zbudować. Plecie ją z takich cieniutkich niteczek codzienności, co wzmacnia efekt realności, a do tego mamy wstęp do głowy bohaterów. Satysfakcjonujące doświadczenie, mimo bardzo prostej, wręcz schematycznej fabuły, ale tylko Lodge potrafi z takim wdziękiem dać czytelnikowi poczucie, że w życiu jednocześnie nic nie ma znaczenia, jak i wszystko ma sens.

Zaczęłam swoją przygodę od "Kinomanów". Ten najdziwniejszy zestaw bohaterów tkwi w mojej głowie do dziś, odpryski ich surrealistycznych przygód również. To jest książka gęsta i chyba najbardziej literacka z tych, które do tej pory przeczytałam.

Z kolei "Terapia" to bardzo refleksyjna podróż. Oswoiła mi Kierkegaarda, wkradł się niepostrzeżenie w moje życie. Dzięki niej późniejsze sięgnięcie po tego filozofa nie wydawało mi się krokiem w przepaść i niedostępną myśl filozoficzną, ponieważ śledziłam jak towarzyszy on bohaterowi książki jako punkt odniesienia i komentator.

W "Skazanych na ciszę" jest polski akcent historyczny. Dużo tam też zabawy słowami i komediowych sytuacji, w końcu głównym bohaterem jest głuchnący lingwista. Zmagający się ze swoim starzeniem, ale też odchodzeniem ojca, bolesna książka, zahaczająca o najcięższe doświadczenia i dylematy. Byłam czasami oburzona zachowaniem głównego bohatera. Warto wspomnieć, że w tym czasie sam autor zmagał się z postępującą głuchotą, jest to powieść dość autobiograficzna i tym samym jeszcze bardziej dojmująca.

"Gorzkie prawdy" połyka się za jednym zamachem, bo i krótkie, i akcja płynie wartko. Lodge w pigułce, zabawny, ironiczny, ale też refleksyjny i czuły. I ten przypadek, jako najwyższa forma konieczności - bardzo dobry motyw. Jest to przeróbka sztuki teatralnej, więc łatwo można wyobrazić sobie jaki panuje w niej klimat. Czwórka bohaterów odtańcowuje w jednym domku na wsi dziwną choreografię. Ale jak zwykle są targani podmuchami losu, nad którymi nie mogą zapanować. Lodge lubi pobawić się telenowelą w swoich powieściach, i tu jest tego posmak. Intryga jest odmieniana przez wszystkie przypadki, sekrety wyciągane są na światło dzienne, a wszystko posypane jest szczyptą kontrowersji. Lodge smakuje trochę Houellebekiem, bohaterowie to przede wszystkim mężczyźni w średnim wieku, raczej spełnieni zawodowo, czasem wręcz zarabiający powyżej średniej, zmagający się ze swoją egzystencją. Bohater "Możliwości wyspy" to komik piszący kontrowersyjne skecze, a bohater "Terapii" to autor popularnego sitcomu. Houellebecq jest mroczniejszy, choć dużo pisze o wielkiej miłości, o której Lodge za często nie wspomina, bardziej interesują go romanse i ich dynamika. W ich powieściach seks zajmuje sporo miejsca, często traktowany dość instrumentalnie, odbija w soczewce problemy współczesnego zachodu. Oboje naśmiewają się z osiągnięć cywilizacji, punktują ostro płytkość dążeń człowieka i tego, co go otacza. Zajmują się zawodowo beznadzieją. Zainteresowani są głównie sensem istnienia, samotnością i śmiercią, a formą bywa często pamiętnik. Houellebecq upycha w swoich powieściach więcej polityki, wątki rozgałęziają się w różne strony, bogactwo, obfitość myśli - można by rzec. Lodge jest prostszy, lżejsze jest jego "tu i teraz", ono należy do bohatera, a nie do całego świata z jego zaduchem. "Wszystko może nas spotkać w życiu, przede wszystkim zaś nic." - twierdzi bohater "Platformy". U Lodge'a dzieje się dużo, znaczy to wiele, a wszystko razem nic. Gorzko-lekkie, oczyszczające, ale co najważniejsze, to świetna rozrywka.