poniedziałek, 14 listopada 2016

Odwiedźcie "Ederly"

Na granicy światów, gatunków i tożsamości

Wysiadamy, a raczej wypadamy z autobusu wraz z głównym bohaterem Słowem (Mariusz Bonaszewski) i razem z nim rozglądamy się dookoła. To dla mnie metafora każdego początku oglądanego filmu, swoistego wstępu, który ma bardzo duże znaczenie. Albo od razu spodoba mi się wykreowany świat, zaskoczy mnie czymś lub odrzuci. Początek może mnie też zwieść i dzięki oszustwu, reżyser zyskuje nade mną władzę. Przyznaję - nie wiedziałam czego się spodziewać, obawiałam się przed seansem. Wydawało mi się, że może to być nieudany eksperyment, zbyt teatralny, by go poczuć i zbyt wykoncypowany, by móc oddziaływać na widza. Zupełnie niepotrzebne miałam wątpliwości. Piotr Dumała zjadł zęby na animacjach, których nie ogranicza nic oprócz wyobraźni reżysera i które wymagają dokładnego przemyślenia i rozrysowania. „Od pomysłu, przez ustawianie planu, poszczególne animacje, po muzykę wszystko spoczywało na jednej osobie. Kiedyś porównałem sztukę animacji, szczególnie tej artystycznej, do tworzenia poezji czy też prozy.” - mówi Dumała. Widać takie samo podejście w pracy nad „Ederly”. Najpierw były sny, na podstawie których powstała powieść drukowana w „Kinie”, a na końcu scenariusz. Dumałę charakteryzuje totalna wolność twórcza i jednocześnie pokora. Czarno-białe zdjęcia są potrzebne tej opowieści, a z drugiej strony reżyser mówi, że nie umie jeszcze używać koloru. Większość twórców podkreśla wagę każdego elementu filmu, ale nie przyzna się, że jeszcze się uczy i nie umie wykorzystać całego spektrum środków. Ale wróćmy do naszego bohatera pozostawionego na piaszczystej dróżce. Dróżce jakich wiele na polskiej wsi, po jednej stronie las, po drugiej pole. Trochę nie wiadomo skąd, a trochę z lasu, wyłania się chłopak, którego można zapytać o drogę. Przy okazji dowiadujemy kim jest Słow - konserwatorem zabytków, który przyjechał odnowić jakąś kościelną rzeźbę. Na noc trafia do pewnego domu, w którym biorą go za zaginionego członka rodziny. Słow dość niespodziewanie zaczyna grać role, które mu przydzielają.
Miejsce akcji to kompilacja różnych miejsc w Polsce (między innymi – Mazury i Śląsk), tak by powstało unikalne, ale jednocześnie charakterystyczne tytułowe "Ederly", które wydaje nam się z jednej strony znajome, już gdzieś widziane, a z drugiej - możemy je odkrywać wraz z bohaterem. Różnorodne drewniane ganki, płoty, obrazki ze świętymi, matki boskie i krzyże, składają się na scenografię przypominającą ożywioną ale jednak - makietę teatralną. Co nie jest zarzutem, bo świetnie pasuje do rodzaju opowiadanej historii.
„Ederly” zamieszkuje cała galeria niezwykle charakterystycznych bohaterów. Słow w sposób nieporadny próbuje odnaleźć się w sytuacji, miota się między ciekawością sprawdzenia się w nowej roli a twardym obstawaniu przy prawdzie. Obojętność i dystans walczą w nim z namiętnością, którą może dopiero teraz odkrył? Dobroduszny ksiądz (Wiesław Cichy) o wesołym usposobieniu, którego gosposia (Aleksandra Górska) jest jego kompletnym przeciwieństwem - smaga wszystkich ciętym językiem i nieufnym wzrokiem. Gabriela Muskała po raz kolejny udowadnia swój komediowy talent, a Jerzy Płażewski - ikona polskiej krytyki filmowej oraz historyk kina - uroczyście wygłasza kwestie profesora. To wzrusza i jednocześnie wprowadza dodatkową grę tożsamościami (tym razem na poziomie aktor a jego rola). Janusz Chabior w blond peruce w roli policjanta gra w kotka i myszkę i rozśmiesza prawie do łez. Nie znajdziemy tu psychologii postaci, jest nam ona zbędna. Świetnie jest czasem nie wiedzieć. Niewiedza jednocześnie daje nam odetchnąć i zamyka nas w swoich kleszczach.

Polskość przypomina tę z „Salta”, humor- czeskie komedie, aura tajemniczości i absurdu - nieme filmy. Takie jest właśnie „Ederly” - mieszanką, która nie jest tylko sumą inspiracji, ale nowym światem na granicy jawy i snu.  Nie brakuje scen perełek, takich jak parodia telenoweli, którą ogląda gosposia i ostatnia szaleńcza, prawie cyrkowa podróż Słowa. 



I choćbym czuła, ze nie wypada tak chwalić, nie wypada być tak dumnym, że powstał oryginalny polski film, to gdyby to ode mnie zależało to ten film byłby jednym z naszych najcenniejszych towarów eksportowych.



wtorek, 1 listopada 2016

Filmy na Halloween


Rozsiądźcie się wygodnie w fotelach albo poprawcie stołki na których siedzicie. Możecie zaraz z nich spaść, bo tego co zaraz przeczytacie na pewno się nie spodziewacie. Przed Wami najbardziej oryginalna lista filmów na Halloween. Zabraknie horrorów, w których krew leje się litrami, a napięcie budowane jest oczywistą banalnie niepokojącą muzyczką.

ARSZENIK I STARE KORONKI


Nie będę ukrywać swojej miłości do Franka Capry. Z filmów, które wyreżyserował, kojarzycie pewnie „To wspaniałe życie” z Jamesem Stewartem. W Ameryce jest to pozycja obowiązkowa na Święta.
Nie będę również ukrywać miłości do Cary’ego Granta. W tej czarnej komedii, bierze on ślub (w halloween – przypadek?) ze śliczną Elaine i pragnie przedstawić ją swoim dwóm uroczym cioteczkom. Sytuacja komplikuje się, gdy odkrywa, że jego krewne mają nietypowe hobby. Pomagają przejść na drugą stronę starszym panom. Po prostu skracają ich życie i – jak twierdzą – cierpienia, pojąc ich winem z trucizną.  

Nienormalny brat głównego bohater myśli, że jest prezydentem Rooseveltem i buduje śluzy Kanału Panamskiego w piwnicy ciotuniek. Tam są również chowane zwłoki. To nie wszystko! Pojawia się nieoczekiwanie drugi brat,  który wygląda jak Frankenstein w wyniku nieudanej operacji plastycznej. Coraz to nowe trupy, doktorek Einstein, szaleństwo goni szaleństwo. Cary Grant z każdą minutą stroi coraz to lepsze miny, od zaskoczenia po kompletną bezradność. Będziecie mieli ochotę cofać niektóre sceny, a wyraz twarzy Granta screenować i ustawiać sobie na tapetę. Jest to halloweenowa pozycja obowiązkowa. Gdyby nie było to tak suche napisałabym: umrzecie ze śmiechu! Dajcie się przekonać: https://youtu.be/XCgNTeQTHc4


Jeśli ktoś nie lubi czarno-białych klasyków
i tego wieczoru nie ma ochoty się śmiać to czeka na niego zimny porywisty wiatr na wzgórzach.










WICHROWE WZGÓRZA


Po seansie możecie spróbować swoich sił w wywoływaniu duchów i może uda Wam się nawiązać kontakt z duchami Katy i Heathcliffa. Ekranizacji Wichrowych Wzgórz jest kilka. Ta kultowa - ze świetną Juliette Binoche i Ralphem Fiennesem, mroczna - ze świetnym z kolei Timothym Daltonem i jego wbijającym w fotel spojrzeniem. Jest też wersja z ciemnoskórym Heathcliffem, gdzie soundtrackiem jest tylko szum wiatru, a prawie każdy kadr jest zasnuty mgłą. Każda z nich zabierze Was na wrzosowiska, w sam środek namiętnego uczucia -  miłości bez spełnienia, pełnego cierpienia, które doprowadza do obłędu. Zamknięte koło, brak możliwości ucieczki, mimo ogromnych przestrzeni i piękna dzikiej natury. 

HARD CANDY

Okej, czas na thriller. Coś współczesnego.

Polski tytuł  to „Pułapka”, ale ten oryginalny dobitniej ilustruje wymowę i sedno filmu. Czternastoletnia dziewczynka umawia się przez internet na spotkanie z dojrzałym mężczyzną. Cała akcja rozgrywa się właściwie tylko w mieszkaniu, a związany z tym brak możliwości ucieczki powoduje klaustrofobiczne napięcie. Buduje je również nasza niewiedza, nikt nam niczego nie tłumaczy, jesteśmy biernymi obserwatorami wydarzeń, które powiedzmy sobie szczerze, nie są typowe. Czym można tłumaczyć sobie okrucieństwo i bezwzględność? I czy w finale filmu wszystko zostaje nam wyjaśnione? Komentarze po seansie świadczą, że nadal można mieć wątpliwości kto w tym filmie był dobry, a kto zły.
Kontrowersje dotyczą również postaci dziewczynki i jej pewnych nierzeczywistych  cech. Ale kto się tym będzie przejmował w Halloween? Jeżeli lubicie niedopowiedzenia i działanie na Waszą wyobraźnię – to coś dla Was. Film opiera się na przemocy, na planie, który jest wykonywany z perfekcyjną precyzją, nie wszystko jednak da się przewidzieć…To walka na śmierć i życie. Kto wygra?

Jeśli chcecie zrobić sobie całonocny maraton filmowy to przedstawiam Wam dwie najlepsze z możliwych propozycji:

TWIN PEAKS

Znany i uwielbiany serial Lyncha. Idealną okazją do obejrzenia go ponownie jest właśnie Halloween. A kto nie widział – to czas to nadrobić! Agent Cooper przyjeżdża do pozornie spokojnego miasteczka Twin Peaks by rozwiązać zagadkę zabójstwa Laury Palmer. Z każdym odcinkiem robi się coraz dziwniej, kolejne postaci ujawniają swoje mroczne strony. Cooper, choć wydaje się przygłupi, gdy opowiada z poważną miną o swoich surrealistycznych snach (między innymi o wizycie Olbrzyma), to kochamy go. Za uśmieszek, za dobrotliwą naiwność, ale głównie za to, że jednak nie jest taki głupi jak się wydaje. Że jest autorytetem, choć nic by nie wskazywało, że może nim być. Zaparzcie kilka litrów aromatycznej kawy, a do tego pyszne… I oglądajcie!


MISTRZ I MAŁGORZATA

Moskwa lat 30, czarna magia, ucięte głowy, czarny kot pijący wódkę i grający w szachy, niezwykłe sztuczki, szpital psychiatryczny, bal przy pełni księżyca…

Tego dzieła chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Rosyjski serial z 2005 roku jest wiernym odwzorowaniem książki Bułhakowa. I dobrze, bo pewnie jakiekolwiek zmiany czy „ulepszenia” skazane by były na porażkę. Jak to jest rozmawiać z Szatanem o istnieniu Boga? Jak to jest wypełniać los, który on nam przepowiedział? Popadać z minutę na minutę w coraz większy obłęd? Musicie podążyć śladami Mistrza i Małgorzaty, spotkać się z moją ulubioną postacią - Korowiowem, który mimo całego wdzięku kraciastego ubrania, pękniętych binokli i ironicznego humoru, zwiastuje nieszczęście gdziekolwiek się pojawi. Będąc średniowiecznym rycerzem, zażartował z sił światła i ciemności, a teraz pokutuje przy Wolandzie. Behemot, czarny kocur, uwielbia robić psikusy bardziej od dzieci szwendających się w halloween od domu do domu. W końcu jest „najwspanialszym błaznem jakiego znał świat”. Chodzi na dwóch łapach, umie posługiwać się sztućcami. W takiej bandzie nie może zabraknąć wiedźmy. Hella – piękna, rudowłosa, zielonooka, do tego wampirzyca. Od brudnej roboty jest małomówny i okrutny morderca - Asasello – niewielkiego wzrostu, płomiennie rudy, ubrany wykrochmaloną koszulę, lakierki i melonik. Ma wielki kieł. Postaci z tej galerii, każdy chciałby zaprosić do domu na Halloween. Choć serial nie jest wybitny, nie da się od niego oderwać. Woland wszystkich Was zaprasza na bal przy świetle księżyca, na którym potępieńcy wyjdą z trumien, a kolano Małgorzaty zsinieje od pocałunków składanych na nim.

WESELE


„My jesteśmy jak przeklęci,
Że nas mara, dziwo nęci”


Jestem za tym, żebyśmy się nie wyrzekali swoich polskich demonów. Gdy zapłoną świece zprośmy się na wesele do wiejskiej chałupy. Wirujmy z Panem Młodym i Panną Młodą w zaduchu i tłoku. Przyjmijmy godnie symboliczne duchy przeszłości. Nie dajmy się dekadenckim nastrojom, usłyszmy krzyk Rycerza kierowany do Poety „Zbudź się!”. Jak bardzo uniwersalny jest też przekaz Stańczyka. Dziennikarz ma rozbudzać świadomością narodową, „stać na czele”. Upiór i Hetman przypomną niechlubne karty historii, tacy święci to nie jesteśmy, niech ogarnie nas niepokój! Najbardziej zawsze bałam się rudowłosej Racheli, Maja Komorowska jest w tej roli demoniczna i gdy biegnie wgłąb sadu pełnego mgły, z rozwianym szalem, wydaje się być duchem z zaświatów. Ma też dziwny błąkający się po jej ustach uśmiech. Mamy swój fantastyczny świat, trza go znać, trza go znać. 

"Miałeś, chamie, złoty róg,
miałeś, chamie, czapkę z piór:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci się ino sznur,
ostał ci się ino sznur."