czwartek, 31 października 2019

Co oglądać jesienią?

Melancholijne, nieoczywiste smugi światła, ogniste korony drzew podczas zachodów słońca, delikatne opadanie rdzawych liście oraz skrzypienie złotych dywanów pod butami. Do tego mrok pełen ciszy przerywanej zawodzącym wiatrem i krople deszczu bębniące o parapet, a tak naprawdę uderzające mniej lub bardziej czule w naszą duszę. To czas egzystencjalnych przemyśleń i oglądania filmów w podobnym nastroju. 


"Panny z Wilka" (reż. A. Wajda)


W lesie, w którym ćwierkają ostatnie ptaki, światło odbija się do białej kory brzóz i zażółconych koron drzew, Wiktor (Olbrychski) żegna się na zawsze ze swoim przyjacielem. Wizytę na cmentarzu w poszukiwaniu grobu dawnej ukochanej, złoży również w tytułowym Wilku. Bezradność wobec przemijania i dojmujący ból śmiertelności to motyw, który wyziera z każdej szczeliny tego obrazu filmowego. A użycie słowa "obraz" nie jest tu przypadkowe. Jest to niezwykle malarski film, a brzmiący w nim fragment Koncertu skrzypcowego Szymanowskiego przeszywa na wskroś i metafizycznie rezonuje z naszą istotą. 
Wiktor trafia do czyśćca, a może do przedsionka piekła swojego serca. Wraca do dawnych znajomych, granych przez Seniuk, Zachwatowicz, Celińską i Komorowską. Napawa się widokami, które niegdyś były mu tak bliskie, próbuje uchwycić nić wiążącą go z tym miejscem. Próbuje dowiedzieć się kim był i sprawdzić czy pomoże mu to przetrwać stan zawieszenia, w jakim się znajduje. Przetwory jesienne stoją na półkach, również czekają na swój los. Ale przyszłość Wiktora jest mglista, nie wie czy stać go jeszcze na zachwyt czy rozbłyski intensywnego, prostego szczęścia.


Jest to obraz bardzo zmysłowy, siadamy wraz z bohaterami do stołu, czujemy woń traw i promienie końca lata na ich twarzach. Duszna atmosfera pełna napięcia również nam się udziela. Film został nakręcony na podstawie opowiadanie Iwaszkiewicza o tym samym tytule, które jest odrobinę bardziej za mgłą, jeszcze bardziej nieśpieszne. Mocno wybrzmiewa rola pamięci. Konfrontacja wspomnień Wiktora z rzeczywistością jest rozczarowująca, ale również wyzwalająca. Tym, co ostatecznie się liczy jest ten wewnętrzny liryzm i poezja, przez które filtrujemy świat. Wiktor wytrzeźwiał i rozumiejący więcej, przytomny, powrócił do siebie. Wyrwał się ze snu, zostawiając w oddali to, co należy do przeszłości.

"Oskar i Lucynda"  (reż. G. Armstrong) 


Ostatnio odkryta przeze mnie perła. W tym filmie dziwność goni dziwność, a ja uwielbiam być zaskakiwana. Podobnie jak w poprzedniej propozycji ten film stoi aktorstwem. Blanchett 
i Fiennes jako arcyoryginalna para, rude anioły, duchowny i inwestorka, zachwycona tworzywem jakim jest szkło, których łączy miłość do hazardu. Są nietypowi ze swoją wrażliwością, on wycofany, ona waleczna, ale oboje tak samo nieprzystosowani. Są czarodziejscy, unoszą się ponad ziemią, hipnotyzują widza. 


Nie jest to kolejny typowy romans, bo bohaterów łączy nieuchwytna więź, na którą trudno znaleźć dobre określenie. Są nieporadni, speszeni, ale za delikatnymi uśmiechami, które rozświetlają ich twarze, kryje się ogień i buchająca energia. Ten kontrast, duchowość i hazard, spokój i drżenie, ogląda się z przyjemną ekscytacją.



Polecam przebrnąć przez specyficzny początek, który kiedyś mnie odrzucił i filmu nie obejrzałam. A jeśli ktoś lubi ekranizację "Małych kobietek" z Winoną Ryder i Kirsten Dunst, to powinien wiedzieć, że oba filmy łączy postać reżyserki. I znowu: co ujęcie, to obraz. Liczy się każdy detal, można się napawać kadrami, wdychać tę atmosferę. To będzie mój tradycyjny film na jesień, tego rodzaju wielokrotnej przyjemności nie będę sobie odmawiać.


"Olive Kitteridge" (reż. L. Cholodenko)


Jeśli podobała się Wam Frances McDormand w "Trzy billboardy za Ebbing Missouri" to koniecznie sięgnijcie po ten miniserial, bowiem to tu odkrywa cały swój potencjał. Wręcz mam wrażenie, że filmowa rola to już tylko kopia Olive. 

Tu więcej jest szarości i szorstkości, to jesień ogołoconych drzew i ludzi pozbawianych nadziei na życie jakie pragnęli wieść. 


To serial bolesny i oczyszczający zarazem. Olive łączy w sobie chłód, cięte riposty z głęboko skrywaną wrażliwością i dobrocią. Może irytować, ale porusza nas jej ból i zagubienie, rozumiemy jej frustrację i uśmiechamy się, gdy jej dowcip zdradza jej ludzką twarz.
Serial dobrze oddaje klimat książki, ale też rozwija pewne wątki, niektóre pomija (historia pianistki z baru) i jest czymś osobnym i oryginalnym.




Oczy kilka razy wypełniały mi się łzami i zarówno po obejrzeniu serialu, jak i po zamknięciu książki, czułam, że przeżyłam coś ważnego. Strout ma zdolność do opisywania drobnostek, które w danym momencie są całym światem. Obraca w rękach złośliwość Olive jak drogocenny skarb, tym samym czujemy, że wszystkie nasze "złostki" i gniewy też są przykrywane aksamitnym materiałem, który ma nam uświadomić, że nie jesteśmy ani dobrzy ani źli. Dużo jest też rozpaczy, bezgłośnej i tym bardziej dojmującej. A samotność, która jest istotą tej książki, nie jest demonizowana, pokazane są jej bardzo różne odcienie. Napisana jest prosto, ale Strout udaje się  uniknąć popadania w banał i nudę.




Dobra wiadomość dla fanów Olive jest taka, że pojawiła się już druga część. Równocześnie wyszło polskie tłumaczenie, więc można sobie uprzyjemnić jesienne wieczory zarówno wizualnymi wrażeniami, jak i zaszyć się gdzieś w kącie z książką. W końcu czy jest lepsza kryjówka chroniąca przed chłodem niż własna wyobraźnia?

 

niedziela, 20 października 2019

Kłopot z istnieniem w powieściach Houellebecqa

Co każe ginąć bohaterom Houellebecqa?



Laura Knight - Dark pool

W powieściach Michela Houellebecqa bohaterowie dość często umierają, a część z nich popełnia samobójstwa. Oprócz marnego końca, wydaje się, że ich egzystencja to codzienna, przewidywalna, urytualniona wegetacja pozbawiona sensu. Poszukują oni jednak doznań, które mogłyby dodać wartości ich życiu lub przynajmniej uczynić je lżejszym. Według Houellebecqa zawsze kończy się to katastrofą. Już po przeczytaniu kilku jego powieści, wiemy, że szczęście bohatera jest pozorne w tym sensie, że zawsze minie, a on sam wpadnie w otchłań. W momencie uczucia radości podczas czytania, jednocześnie przeczuwamy tragedię. W tej zabawie z oczekiwania czytelników, Houellebecq jest bardzo ironiczny i wyciąga na powierzchnię niemożność zaspokojenia się. Emmanuel Levinas w eseju “O uciekaniu” twierdzi, że wszystko zaczyna się od złego samopoczucia, które rodzi potrzebę. Ta potrzeba jest tym nagląca, im większe jest cierpienie odczuwane przez jednostkę. Próbujemy się zaspokoić, szukamy przyjemności, w niej (a może bardziej w rozkoszy) wychodzimy poza siebie. W ekstazie gubimy samych siebie. Po przeżyciu jej czujemy się znowu rozczarowani i pojawia się znowu potrzeba.



To, co przełomowe w myśli Levinasa to intuicja, że próbujemy się zaspokoić, nie by się dopełnić, nie z powodu braku, który czujemy. Levinas pisze: Potrzeba wyraża raczej obecność naszego bycia niż jego niedostatek.  Michel z “Platformy” tak właśnie opisuje akt seksualny: ciało cieszy się samym faktem, że jest na świecie. Po śmierci ukochanej Valérie w zamachu terrorystycznym, po pragnieniu zemsty i ucieczce w pisanie, wie jednak, że gdyby pozwolił [znowu] namiętności ogarnąć ciało, w ślad za nią szybko pojawiłby się ból. Decyduje się na śmierć, ponieważ rozumie, że inaczej musiałby znaleźć sobie cel, a tego już nie chcę zrobić. U Levinasa bycie nie jest określane w odniesieniu do jakiegoś Innego. Bycie jako strumień “jest się” (il y a), istnienie bez wyjścia skłania ku ucieczce i wyjście z niej jest jednoczesnym powrotem do siebie.


Systemowy pomysł ułatwienia ludziom bliskości cielesnej w postaci legalizacji pigułki antykoncepcyjnej w 1967 roku, nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Jest to ważna data w twórczości Houellebecqa. Postaci przez niego kreowane uciekają w seks, co czasem przeradza się w manię jak u Bruna z “Cząstek elementarnych”. Być może to nie mdłości, a właśnie akt seksualny to skonstatowanie swojej obrzydliwej, nieodwołalnej obecności? Istnieje jednak różnica, mdłości wydobywają się samoistnie z nas, są odruchowe, a nie wynikają z potrzeby (chyba, że mówimy o potrzebie oczyszczenia), ale podobnie jak w seksie, ważna jest cielesność i bycie tu-oto. Z nagością (obecnością nas dla nas samych) wiąże się ze wstydem (niezdolnością do zerwania z samym sobą). Bohaterowie Houellebecqa nie czują wstydu z powodu nagości, ciało staje się obce (podobnie jak w przykładzie u Levinasa ciało siłacza czy tancerki podczas pracy), choć w tej swobodzie nie upatrywałabym negowania swojej materialnej postaci. Zaryzykowałabym tezę, że seks wiąże istniejącego z istnieniem, następuje rodzaj pełni i świadomości.

Bohaterzy Houellebecqa myślą o świecie bez nich, po ich śmierci. Michel zdaje sobie sprawę z fenomenu obojętności świata, o którym pisał Leszek Kołakowski. Wie, że zostanie szybko zapomniany, że tak naprawdę nic się nie zmieni. Bohater “Poszerzenia pola walki” cieszy się, że przetrwa jako udokumentowany przypadek medyczny w pracy magisterskiej. Oznacza to być może jakąś wolę bycia w obliczu planowanego nieistnienia. Albo jest to intuicja, że brak jest obecnością albo że nicość nie istnieje. Sam Houellebecq twierdzi, że oprócz chorego na depresję informatyka z “Poszerzenia pola walki”, jego postaci mają wolę życia. Wspomniany informatyk tnie się, na terapii ucieka w abstrakcję, głosi tezy socjologiczne i intelektualizuje, trudno mu skupić się na sobie. I dla Houellebecqa, i dla Levinasa jest to przejawu najgłębszego zagubienia się w świecie, istniejący musi się ciągle konstytuować w świecie, a nie zapominać o sobie.

Bohaterowie przytaczanych powieści czują, że ich los jest zdeterminowany. Michel po śmierci Anabelle mówi, że czuł, że wszystko zmierzało do tego punktu (niespełnienie nastoletniej miłości i tragizm losu obu postaci). Uciekł w naukę i pracę, przyczynił się do postępu nauki, ale to nie przyniosło zaspokojenia. Podobnie bohater “Serotoniny” wyłuskuje moment, w którym jeszcze mogło mu się udać być szczęśliwym z ukochaną, a potem już tylko pustka i obsesja na jej punkcie bez możliwości spełnienia. Wydaje się, że to oni sami siebie unieszczęśliwiają podobnymi założeniami albo szukają w ten sposób przyczyny swojego złego stanu. Bohaterowie Houellebecqa uciekają w konsumpcję (nie tylko towarów, ale też mediów jak Michel po śmierci ojca w “Platformie”; telewizor to też konieczny element wystroju ostatniego miejsca zamieszkania przed samobójstwem bohatera “Serotoniny”). System kapitalistyczny wymusza ten pęd i zaspokajanie kolejnych potrzeb. Jeśli nie idziesz do przodu, giniesz - mówi Valérie do Michela. Ucieka ona w pracę, która daje niezależność, status oraz satysfakcję, lecz gdy biznes seksturystyczny zostaje zdemaskowany, katastrofa oznacza zanik wszelkiego poczucia sensowności i spełnienia. Ale przesłanie Houellebecqa, o którym mówi w wywiadach brzmi, by walczyć i tak przekraczać samego siebie. Podobne zalecenie zdaje się wysnuwać Levinas, który uważa materialność za przejaw istniejącego. Świadomi naszej cielesności, spełniamy potrzeby materialne, a do tego przedmioty mają swój kres, i wyznaczają nam ramy, są skończone i budujemy swoją tożsamość w odniesieniu do nich.
W “Możliwości wyspy” ucieka się we wspólnotę, tam szuka się spełnienia (jak zresztą postulował kontrkulturowy pisarz A. Toffler), a rozmnażanie się sekt jest przedstawione jako fenomen na wskroś nowoczesny. Daniel ucieka również w satyrę i kpinę, przyjmuje brutalność świata i odpowiada na niego jeszcze większą brutalnością, przekształca przemoc w śmiech, odbiera nadzieję i tym się chlubi, i sam uważa, że świat wcale nie jest śmieszny. Neoludzie w tej powieści diagnozują wcześniejszy gatunek jako ten przeniknięty przez śmierć, któremu brak siły, by zakorzenić się w teraźniejszości. Ale czy to prawda? Czy oni nie stawiali w ten sposób oporu? Levinas opisuje uczucie zmęczenia, jako opóźnienie, które konstytuuje teraźniejszość. Przyjmujemy swoje bycie na siebie, męczymy siebie byciem. Można by tedy stwierdzić, że Søren Kierkegaard, pisząc, że przeznaczeniem życia jest być w najwyższym stopniu umęczonym życiu i że jest to egzamin z życia, tego czy się dojrzało do wieczności, opowiada się za włączeniem się w strumień istnienia i jego separacji od istniejącego, bo nie wydaje się, żeby jakkolwiek walczył o swoją podmiotowość czy świadomie brał bycie na siebie. Były to zresztą ostatnie słowa Kierkegaarda przed wylewem. Jednak Levinas inaczej rozumie zmęczenie, jest to wyrok skazujący na teraźniejszość. Bohater “Serotoniny” czuje nieuchronność i grozę bycia po wypowiedzeniu słów: przepraszam za zamieszanie i stwierdza, że jego życie będzie się od tego momentu sprowadzać właśnie do przeprosin za zamieszanie.

Męczy się samym swoim byciem. Rozumie jeszcze, że - jak pisze Levinas - świat jest stabilny dzięki formom i przedmiotom, które określa własna skończoność. Już nie chce wyposażać swojej kawalerki w meble i akcesoria, które będą przypominać mu o życiu społecznym, skazuje się tym samym na zagładę.
Houellebecq w “Serotoninie” porównuje ludzi udzielających rad (również tych, które o te rady nie zostali poproszeni) do chóru greckiego, który jest tylko świadkiem i potwierdza, że bohater wkroczył na drogę destrukcji i chaosu. O chórze w dramacie greckim, który nadaje wymiar wieczności zdarzeniom oraz pełni funkcję łagodzącą pisze Henryk Elzenberg w “Kłopocie z istnieniem”. Mając chór, mogli sobie Grecy w dramacie pozwalać na wszelkie okropności; my natomiast, bez chóru, nie powinniśmy w tym iść za daleko - pisze Elzenberg. Przypuszczenie, że czytelnik jest tym świadkiem i komentatorem prowadzi do wniosku, który tkwił niewypowiedziany do tej pory w mojej głowie. Wydaje się, że bohaterowie Houellebecqa oddają życie za czytelników, żeby ci już nie musieli tego robić. Bardzo dobrze obrazuje to postać Chrystusa oddającego życie za ludzi przywołana w ostatnim akapicie “Serotoniny”. Oswajamy śmierć podobnie jak w eksperymencie S. Levine’a opisanym w książce “Gdybyś miał przed sobą rok życia”, a równocześnie mocno wybrzmiewa nieusuwalność istnienia - postaci fikcyjne zapuszczają korzenie w głowach i wyobraźni czytelników. 


Witkacy-portret Elzenberga
Levinas rozróżnia i rozdziela istnienie
i istniejącego, co zresztą dobrze ujmuje Elzenberg, który mimo istniejącego “ja”, własnego istnienia nie odnajduje:
Jak myślę, to nie istnieję, nie mam świadomości siebie; istnieje tylko to o czym myślę. Świadomość zaś zyskuje człowiek najbardziej przez cierpienie, choćby zwyczajny fizyczny ból; jak mnie ząb boli, to wiem, że jestem. To wszystko bynajmniej nie przemawia za pilnym wyszukiwaniem i pielęgnowaniem swego j a. Nie mówiąc już o cierpieniu, można powiedzieć, że człowiek przyznający największe znaczenie swej jaźni szuka czegoś czego znaleźć w ogóle nie można, i gubi się w próżni gorszej niż ten, który szuka Boga, albo innych absolutów poza sobą. Można tu polemizować czy adekwatnie odczytuję “ja” nie jako istniejącego, ale jako istnienie w znaczeniu Levinasa. Czyli parafrazując: to wszystko nie przemawia za pilnym wyszukiwaniem i pielęgnowaniem swego istnienia, a tożsamość nigdy nie jest ustalona raz na zawsze i nie polega na szukaniu jedynej prawdy o nas samych. Houellebecq uważa, że usytuowanie człowieka w dramacie od czasów tragedii antycznej nie zmieniło się, a według Levinasa jej fatalizm tragedii polega na fatalizmie nieusuwalnego istnienia, które na przykład u Shakespeare'a objawiają się poprzez upiory, widma czy czarownice. Houellebecqa dziwi pytanie czemu ludzie w jego książkach umierają, zastanawia się czy osoba pytająca zauważyła, że ludzie w życiu także umierają. I choć temat funkcji ironii i śmiechu również zasługuje na oddzielną pracę to wydaję mi się, że ta wypowiedź bardzo pasuje do teorii oswajania śmierci przez francuskiego pisarza.

Paul Delvaux - Landscape wiht Lanterns
Il y a Levinas porównuje do bezsenności czyli bezprzedmiotowego czuwania w anonimowości nocy. Właściwie to noc czuwa lub czuwa się, jest się całkowicie wydanym na bycie. Jeszcze sugestywniejszą metaforą jest pomruk ciszy. W języku występują takie określenia jak: głucha cisza, martwa cisza, dźwięcząca, dzwoniąca lub dudniąca cisza jest w najwyższym stopniu wyrażeniem grozy istnienia i to właśnie ona pozwala rozdzielić je od istniejącego. Dobrze oddaje to fragment “Księgi niepokoju” F. Pessoi: Kończę swoją samotną wędrówkę. Rozległa cisza, które nie zakłócają drobne dźwięki, dopada mnie i obezwładnia. Olbrzymie zmęczenie zwykłymi rzeczami, zwyczajnym byciem tutaj, znajdowaniem się w takim stanie opanowuje mojego ducha i ciało. Zaskoczony niemal krzyczę, czując, że pogrążam się w oceanie, którego bezmiar nie ma nic wspólnego z nieskończonością przestrzeni ani z wiecznością czasu, ani z niczym co ma wymiar i nazwę. W tych chwilach milczącego władczo terroru nie wiem, kim jestem materialnie, czym się na co dzień zajmuję, czego zazwyczaj pragnę, co czuję i o czym myślę. Czuję, że zgubiłem się samemu sobie, że jestem poza własnym zasięgiem. Moralna potrzeba walki, intelektualny wysiłek szeregowania i rozumienia, niespokojne artystyczne dążenie do stworzenia czegoś, o czym już nie mam pojęcia - choć pamiętam, że je miałem - i co nazywam pięknem: wszystko wymyka się mojemu poczuciu realności, wydaje się nie zasługiwać nawet na to, abym je uważał za jałowe, puste i odległe. Czuję w sobie jedynie próżnię, złudzenie duszy, miejsce bycia, świadomy mrok, w którym dziwny owad daremnie szuka choćby ciepłego wspomnienia światła.

Powieści M. Houellebecqa z jednej strony przytłaczały mnie, z każdą kolejną przyzwyczajałam się już, że moje rozbudzone przez samego autora nadzieje na trwałość szczęścia bohatera nie zostaną zaspokojone. Podskórnie jednak czułam, że nie są to tylko katastroficzne wizje i dłubanie w egzystencjach pełnych rozpaczy, których nieuchronny koniec z rąk własnych jest jasny. Houellebecq dobrze oddaje przeciwstawianie się anonimowemu byciu bohaterów poprzez ich kontakt z bardzo precyzyjnie wypełnionym światem produktami konkretnych marek. Stwarzają oni siebie za ich pomocą. Utowarowienie seksu tylko jako kolejny etap przemian i skutek rewolucji obyczajowej to spłycenie. Znalazł się on w polu ekonomicznym być może wyraźniej niż w czasach bez pigułki antykoncepcyjnej, ale nadal może pełnić funkcję spoiwa między istniejącym a istnieniem. To nie przypadek, że psychiatra daje bohaterowi “Serotoniny” kontakt do prostytutek. Levinas polemizuje z Heideggerem, który rozdzielił byt i bycie, ale “się” uznał za rodzaj życia nieautentycznego. Inaczej jest u Levinasa, subiektywizacja jest procesem na poziomie świadomości i buntem wobec strumienia il y a: Nasze istnienie w świecie wypełnionym pragnieniami i codzienną krzątaniną nie jest więc żadnym gigantycznym oszustwem, upadkiem w nieautentyczność, wymigiwaniem się naszemu najgłębszemu przeznaczeniu. Jest jedynie rozwinięciem tego oporu wobec anonimowego i nieuchronnego bycia, rozwinięciem, za sprawą którego istnienie staje się świadomością, to znaczy relacją tego, kto istnieje z istnieniem, poprzez światło, które tyleż wypełnia dystans, co go utrzymuje.

Friedrich Frotzel - The Old Bookcase
Być może jak psychotyk według lacanowskiego klucza próbuję na siłę dopasować, zbudować filozoficzną strukturę dla twórczości Houellebecqa (omijając oczywiście z premedytacją fragmenty, które by nie pasowały i zaburzały spójność wywodu). Mam nadzieję jednak, że udało mi się zasiać wątpliwość, że uciekanie nie jest tym, czym się wydaje w wykonaniu bohaterów Houellebecqa, że ich “marna” egzystencja i ich pragnienia (jeśli jeszcze je próbują spełniać) pozwalają im nie dać się zatopić, są heroicznym dążeniem pozyskania istniejącego dla istnienia. V. Frankl powiedziałby (i nie tylko on), że nie wystarczy dążyć do szczęścia, że ono samo w sobie jest unieszczęśliwiające, a ludzie chcą tworzyć wartości. To, co wydaje się często zwodzić bohaterów na manowce to wybór miłości jako najważniejszej wartości, przyzwyczajenie do przyglądania się swojemu odbiciu wyobrażonego ja w Innym w postaci ukochanego oraz próba anonimowego życia bez pragnień, bez podłączenia do świata. Houellebecq jest na pewno orędownikiem struktury, ram i kultury, mówi o frustracjach i niepokojach, pokazuje przerysowane skutki rozsadzenia społeczeństw. Być może uśmierca bohaterów, by nie uśmiercić siebie, giną oni jak Chrystus za niego i za czytelników, a ich brak jest najwyraźniejszą obecnością jaką można sobie wyobrazić.