poniedziałek, 29 czerwca 2015

"My" Davida Nichollsa

Porównując do "Jednego dnia", ta wydaję mi się odrobinę gorsza. Zabrakło tej piankowej lekkości oraz nie ma dużej ilości charakterystycznych postaci i intensywności ich przeżyć. Ale chyba tak miało być, trochę bardziej ascetycznie. W końcu temat niezbyt radosny. Rozpadające się małżeństwo oraz rodzina. Ale nie zabrakło humoru ani ironii, musiałam przerywać, żeby się wyśmiać.
-Jak Ci na imię, mój nowy przyjacielu?
-Paul-odparłem, i co było straszne, lecz nieuchronne, dodałem: Newman. Paul Newman.

Jest też trochę szaleństwa, gdy Douglas przemierza Europę w poszukiwaniu syna, który postanowił urwać się z rodzinnej wycieczki.
Jaka piękna ściąga!





W tle Wielka Podróż czy też Wielkie Wakacje, które główny bohater traktuje jak ostatnią deskę ratunku, by uratować swoje małżeństwo. W tle muzea i kryjące się w nich dzieła sztuki, aż chcę się rzucić wszystko i tam jechać. Nie jest to patetyczne, a jak już wspomniałam ironiczne. Główny bohater jest wobec siebie krytyczny, męczymy się razem z nim, gdy próbuje dochowywać zbyt wielu postanowień lub gdy zachowuje się typowo dla siebie (trzeba przyznać, że bywa irytujący). Ale lubimy go.
Autor oddał na przykład atmosferę Wenecji tak, że musiałam westchnąć "tak właśnie zawsze się tam czułam, ale nie umiałam tego opisać słowami". I po to są pisarze.
"(...)ilekroć spacerowałem opustoszałymi uliczkami i smaganymi przez deszcz promenadami, ogarniało mnie obezwładniające przygnębienie, jednak było to przygnębienie dziwnie przyjemne. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek był smutny i szczęśliwy zarazem."

Kiedy myślałam, że Nicholls posłużył się banalnym schematem i wszystko zmierza do oczywistego zakończenia, przyjemnie mnie zaskoczył. Co prawda początek części dziewiątej i ostatniej, jest tak suchy i niepasujący do całości, że wydaje się być napisanym na odczepnego. Ale dobrze, że nie ma rozwodzenia się i zbędnych słów. To w pewnym stopniu uspokaja i pozwala przełknąć ciężkie zakończenie, którego się nie spodziewamy. Czytając ostatnie strony słuchałam motywu z "Zawrotu głowy" (tego z poprzedniego postu) co było bardzo emocjonalną mieszanką i oczywiście łzy napłynęły mi do oczu. Tę muzykę i książkę łączy jakieś poczucie niewiarygodnego żalu i straty, a mimo wszystko pobrzmiewa szczęśliwa nuta minionych i przyszłych radości.


To jest najsmutniejsza szczęśliwa książka jaką czytałam! Małżeństwo kompletnie niedobranych ludzi, które pokazuje nam, że choć nie wiemy dokąd zmierzamy, wszystko jest coś warte, a niektóre rzeczy po ludzku nieuniknione. Nicholls chyba lubi pisać o nieuchronności losu, ale na szczęście w sposób subtelny. 

PS Nie można było skopiować oryginalnej okładki lub stworzyć czegoś - dobra nie czepiam się. Wypukłe  I LOVE stworzone z imienia i nazwiska autora. Tak to się robi :D

PS2 Teraz się dodaje do książek naklejki w ramach zachęty. Nie narzekam. Lubię naklejki. Lubię też nie wkładać do książki zagiętej na pół białej karteczki, więc znalazły zastosowanie jako zakładka.

niedziela, 28 czerwca 2015

Muzyczne kawałki mnie

W dniu swojego ślubu nawet jeśli nie zatańczę walca (nie mam zamiaru zmuszać do tego męża, broń Boże!) do Wiener Bonbons Johanna Straussa, to i tak tego posłucham. Bo wtedy mam swoje kilka minut bycia tylko sama ze sobą. Każdy potrzebuje być sam, a jak się z kimś wiążesz na stałe podczas imprezy pełnej (zazwyczaj) tłumu ludzi i hałasu, to tym bardziej potrzebujesz zapytać siebie, co o tym sądzisz, a radość utrwalić śladami dźwięków. A potem do tego wrócić w chwilach zwątpienia i nawarstwiających się pytań. Mimo rozpadania się na kawałki, możesz sobie uświadomić, że one wszystkie się na Ciebie składają. Gdy przypominasz sobie, co w Tobie budziło i budzi emocje, stwierdzasz, że jesteś jednością (tak, muzyka pozwala Ci przetrwać).To takie banalne i patetyczne! Ale mając w sobie tyle skrajności, tak często się zmieniając, potrzebujemy czasem sygnału - "ej to Ty, to ciągle TY!". Próbuję opisywać abstrakcję słowami, co z góry skazane jest na niepowodzenie.

Jak to u mnie bywa, muzyka łączy się z obrazem. Ona mężatka, on zaręczony. Na przełomie XIX       i XX wieku zdradą mogło być tańczenie z kimś walca, właściwie ba! - nawet spojrzenie mogło nią być. W Sadze Rodu Forsyte'ów Johna Galsworthy'ego takie to skandaliczne rzeczy zostały opisane. Niedopuszczalny skandal na balu. Afront, upokorzenie spowodowane bezczelnie nieprzyzwoitym tańcem. A jednak coś w tym pięknego, że ta para mogła być przez kilka chwil szczęśliwa, zapomniała o zasadach, na swoje nieszczęście zapomniała też o konsekwencjach. A w gruncie rzeczy był to szczeniacki wybryk, który zranił ich bliskich - gwoli sprawiedliwości. Choć naprawdę to trzeba przeczytać książkę, żeby rozumieć kontekst. W ekranizacji powieści wyglądało to tak:



Bernard Herrmann jest mistrzem muzyki filmowej. Z Hitchcockiem współpracował między innymi przy "Psychozie" oraz "Północy-północnym zachodzie" oraz "Zawrocie głowy", z którego pochodzi poniższy kawałek mnie. Nie da się opisać właściwie tego filmu bez spoilerowania. Ten kadr został mi w głowie.*



Melodia tak niepokojąca i wżynająca się w mózg dzięki powtarzającemu się motywowi, w 4:08 zaczyna pozbawiać nas oddechu. Pokryta mgiełką iluzji odzwierciedla sen na jawie i trudno definiowalną magię. Trudno opowiadać o muzyce, gdy nie można posłużyć się historią, która jej towarzyszy. Ale mimo, że to filmy mnie kształtują, to i tak ostatecznie dźwięki zostają we mnie najdłużej.



*żeby być precyzyjnym to prawidłowa muzyka do Kim Nowak wpatrującej się w obraz to ta

piątek, 26 czerwca 2015

Ile jest moich JA? Bohaterki filmowe


Tak mi się zdaję, że każdy post jest z innej bajki, brak wspólnego pierwiastka. Dobre wytłumaczenie na brak stylu - po prostu jestem taka skomplikowana... Ale niestety lub stety coś w tym jest. Zdarza się, że  próbuję coś wykreować, potem czytam i łapię się za głowę. Co to za sformułowania! Czasem poprawiam, czasem nie. Kiedyś uważałam, że to jest strasznie banalne szeptać skromnie "O sobie mówić najtrudniej". A w najbardziej nieoczekiwanym momencie okazało się, że sama mam z tym problem. Tego się trzeba uczyć jak matematyki albo historii. Właśnie trzeba ogarnąć swoją historię mózgiem, co nie jest najłatwiejsze. Może najpierw dlaczego w ogóle założyłam bloga?

Ciach! Piszę, bo właśnie to dzieje się ze słowami we mnie. Ostatnio miałam maraton przypominania sobie snów. Siedziałam i opowiadałam, przypominały mi się coraz to nowe z ostatnich tygodni. Szaleństwo. O snach jeszcze na pewno będzie nie jeden raz. Pisanie pozwala mi wziąć oddech. Oczyścić się z tej epopei. Wyrwałam ten cytat tak bardzo z kontekstu, że to aż zakrwawa na sąd, proces i prawdopodobnie ciężkie lata więzienia. Ale pasował mi okolicznościowo. Ze wszystkim tak robimy i wzdychamy "och jak to pasuje do mojego życia". Takie to pensjonarskie, czyli w części takie jak ja. W końcu jestem fanką Jane Austen, mogę się tylko bronić, że jej ironia smagała niektóre idiotki lepiej niż dosłowna i wulgarna dosadność niektórych współczesnych autorytetów.

Problem jest taki, czy jestem jedna Ja? Któraś z onych mówi mi właśnie, że na pewno nie jest sama. Warto oglądać filmy, chociażby dlatego, żeby dowiedzieć się z kim się utożsamiamy. Nie chcę nikogo straszyć, ale ja po obejrzeniu "Dziewczyny z tatuażem" pomyślałam: no, to jest to! Czyli ja siebie widzę tak:

I tak wybrałam "łagodne zdjęcie". Tym większy był mój zachwyt, że Rooney Mara, która ją zagrała, jest dziewczyną o bardzo delikatnych rysach twarzy, a taka zmiana jest możliwa! Kolejna Ja to sadystyczna Hayley Stark z "Pułapki".



Taaak, ten strój <3 Moja niepoukładana, kompletnie niestylowa strona. Będąc mała uznałam za swój jeden z najlepszych outfitów spodnie czarne do kolan, do tego podkolanówki w poziome pasy niebiesko-białe, zielona koszulka w białe grochy, podwójna - coś trochę jak na obrazku (tylko ona ma na sobie chyba dwie), a na to krótki, intensywnie niebieski sweterek wiązany na brzuchu. Nie wiem czy można to sobie wyobrazić po takim opisie. W skrócie: za dużo wszystkiego i kompletne niedopasowanie. A jaka dumna chodziłam - jak paw. Taki stylowy zestaw to bezcenna rzecz. Im mniej myślałam tym było lepiej. A wracając do sadyzmu, może to akurat nie jest moja cecha. A nawet na pewno nie jest. Ale już złośliwość i manipulacja są mi bliskie.



TA mina.
Irytowała, męczyła i dręczyła większość widzów, nawet do tego stopnia, że - nie, obejdzie się bez spoilerów.
Ale podsumowaniem niech będzie komentarz: "Czternastolatka nie może być tak mądra!" 





Lisbeth Salander i Hayley łączy umiejętność poświęcania siebie dla piętnowania zła. Robią coś z pozoru moralnie wątpliwego, by wymierzyć sprawiedliwość. I biorą pełność odpowiedzialność za swoją misję i za ewentualne konsekwencje. One działają na chłodno. Bardziej wrażliwa i emocjonalna jest Mia z filmu "Fish tank".



Mina niezachęcająca. I znowu bluza z kapturem! Mia jest agresywna, ale byłaby pewnie sto razy gorsza, gdyby nie wyładowywała się w tańcu. Gdy oglądamy jak nieporadnie porusza się w takt muzyki, wkraczamy w jej intymny świat. Widzimy, że mimo tej twarzy i pozorów siły, jest zagubiona i ma uczucia jak każdy. A może nawet głębsze niż inni. Ja tańczę od kiedy pamiętam, peszyłam się zawsze jak ktoś mnie na tym "nakrywał". Mia zaskakuje, mimo maski jest taka naturalna. Wszystkie trzy wyżej wymienione są bezkompromisowe. Skupiają się na celu i nie ma przebacz. Ale na szczęście w ich świecie są porażki - superbohaterki są nimi naprawdę, gdy są z krwi i kości. A na koniec (klik by powiększyć):

Bo tak właśnie wygląda moja ewolucja, a może to droga uniwersalna każdego. "Mogła być jeszcze wszystkim."

"Czymś szorstkim i łagodnym, czymś chamskim i grzecznym,
Czymś swojskim i czymś dziwnym, czystym i wszetecznym,
Miejscem, gdzie błazen z mędrcem schadzki sobie czynią:
Tego wszystkiego jestem i pragnę być skrzynią,
Zarazem gołębicą i wężem, i świnią!"  (Nietzsche)

Cytat do cytatu, brawo Klara.
Na marginesie, miałam pytanie na egzaminie z filozofii czy Nietzsche był metafizycznym logocentrykiem. Napisałam, że nie. Dostałam czwórkę, tylko co mi po ocenie, jak nadal nie znam prawidłowej odpowiedzi!

* Cytaty z "Samotności" Stanisława Srokowskiego

czwartek, 25 czerwca 2015

Książki po raz pierwszy

Usiadłam by napisać post, ale spędziłam godzinę na zmienianie szablonu. Tak to już jest. Chciałabym już tylko pisać, a nie się bawić tłem. Ale wiem, że ważne jest, żeby dobrze się to czytało, nie tylko ze względu na treść. Mam wielkie plany, aby pisać codziennie! Nie zawsze pewnie (tym bardziej w wakacje) będę miała dostęp non stop do bloga, ale każdego dnia wymyślę temat - a potem uzupełnię.

Dziś - odpoczynek po zakończonej sesji. Obiecałam sobie czytać, czytać i czytać. Zarzuciłam to tak, że mogę teraz tylko przeklinać do stu diabłów. Empik. Najprzyjemniejsze rozczarowanie, widzę z frontu okładkę "Innych kolorów" Orhana Pamuka, sięgam, próbuję wyciągnąć. Udaję mi się to z trudnością, bo to gruba księga. Ach...

Ale wyszłam z najnowszą powieścią Davida Nichollsa, tego od "Jednego dnia". Tak się kończą ambitne plany i rozpoczęte opowiadanie Henry'ego Jamesa. A propos niego - to Tacie dałam na Dzień Ojca, książkę zainspirowamą prawdziwymi wydarzeniami z jego życia. Gdzieś w tle podobno nawet jest kilkuletnia Agata Christie. To niesamowite. Lodge jest mistrzuniem, sama zmuszę się do przebrnięcia przez książkę w oryginale.

A co robię jak zaczynają kusić i zwodzić jednocześnie okładki i tytuły? Szukam wtedy po wydawnictwie: NOIR SUR BLANC. Można kupować w ciemno. Dobranoc.

środa, 24 czerwca 2015

Dziennikarstwo. Czarne czy białe?

„Mnie się wydaje, że prawda nie jest lewicowa ani prawicowa”- mówi Kuba Wojewódzki



O autorytetach i współczesnym dziennikarstwie

Niedawno odkryłam, że marzę nie tylko egoistycznie o tym co dla mnie dobre, ale w szerszej perspektywie – czego ludzie by chcieli.  Patetycznie to brzmi, a sprawa jest banalna. Dlaczego nie mamy gazety, która pokazuje rzeczywistość chociażby z dwóch stron? Dlaczego podziału na lewicę i prawicę nie da się zwalczyć? Dlaczego pod płaszczykiem obiektywizmu i jakiejś „prawdy” serwuje się nam jednostronne i niepełne publicystyczne analizy. Na brak umiejętności kompleksowego spojrzenia nie chcę narzekać, jest to najtrudniejsze zadanie dziennikarstwa. Ja tego nie oczekuję, przecież każdy ma własną narrację ideologiczną, a tym bardziej dziennikarze. Mają własne zdanie, dlaczego muszą udawać, że są bezstronni, skoro po ludzku nie są?  Może czas skończyć z hipokryzją i iluzją? W jednej gazecie obok siebie mogłyby się znaleźć wszystkie stanowiska różnych opcji politycznych i światopoglądowych. Przecież, nie bądźmy na to ślepi, tylko w taki sposób społeczeństwo może się rozwijać. Jest sposobność, by zgadzać się nie tylko z ludźmi wyznającymi te same wartości. Ktoś mi może zarzucić, że są różne gazety, z różnych opcji. Ale nie łudźmy się, większość ludzi będzie kupować jedną, bo taniej, bo wygodniej i nie wymaga wysiłku. Ale jest rzesza ludzi, która chciałaby, żeby na łamach tego medium ścierały się opinie i poglądy, móc poznawać różne punkty widzenia.

Irytuje mnie jak autorytety z zatroskaniem mówią o współczesnym dziennikarstwie. Zwłaszcza ludzie pokroju Kuby Wojewódzkiego, który sam wie i chwali się, jak bardzo może oddziaływać na ludzi i na świat medialny, bo przecież on go kreuje, on ma narzędzia. Ale od początku, Kuba Wojewódzki wygłosił gościnnie wykład w Wyższej Szkole Technicznej w Katowicach, można zobaczyć fragment na youtubie zatytułowany „O dziennikarstwie i studiowaniu”. Nie trzeba było mnie zachęcać, żebym z zainteresowaniem to obejrzała. Zaczyna się od banalnego pytania „Jezu, czy wy wszyscy chcecie zostać dziennikarzami?” I jakże racjonalnym stwierdzeniem „Nie ma tyle gazet”. Ja wiem, że jest to bolączka współczesnego dziennikarstwa, wiem, że tak się weryfikuje czyjeś naiwne marzenia. Ale dopiero później Kuba zapytał młodych kto z nich chce być dziennikarzami, tak naprawdę. Zgłosiło się kilka osób, a prelegent uznał za pewnik, że reszta chce być gwiazdami. Jeżeli mogę wtrącić trzy grosze to muszę powiedzieć, że nie rozumiem tego podejścia. A wiem, że nie tylko on takie ma. Część ludzi studiując nie wie jeszcze co będzie robiła, część wie, że będzie robiła coś innego, ale dziennikarstwo ich interesuje i uznali, że ich rozwinie. Przecież chyba właśnie o to powinno chodzić, marginesem są ludzie, których celem jest zyskanie popularności. Z jednej strony niedobrze, że tyle ludzi się pcha by być dziennikarzami, niedobrze też, jak tylko część chce zostać dziennikarzami. No cóż, nie zrozumiem tego. Widocznie to są te odmienne punkty widzenia sprawy. Bez wyższości muszę stwierdzić, że ja to patrzę z wewnątrz, a Pan Wojewódzki z zewnątrz.

Tezą „że nie przyjechał tu na występ” chciał załatwić sprawę bycia celebrytą i móc poważnie mówić o dziennikarstwie. Panie Kubo, nie udało się Panu. Wstawki typu „na imprezie u Tomka Lisa”  skutecznie powagę ustawiło w cieniu. Wojewódzki mówiący o przerażającym kierunku mediów, o tabloidyzacji, o tym, że łamanie etyki jest kuszące, bo jest opłacalne zmusza do zadania pytania, a co on sam robi jako felietonista i prowadzący program, rozrywkowy jakby nie patrzeć. Może ciągle powtarzać, że za ironią, mimo koszmarnego poziomu niektórych pytań, stoi jakaś ważna myśl, idea, która ma do przekazania. Ale co innego powtarzać te ładne słowa, a co innego realizować je w praktyce. Wojewódzkiemu nie odmawiam inteligencji i bystrości, czas reakcji i riposty są imponujące. Każdy ma prawo robić to co chce i brać za to odpowiedzialność, tylko czy jest wiarygodnym autorytetem człowiek znany z niesmacznego żartu o Ukrainkach, z tego, że w swoim programie pozwolił wsadzać polską flagę w kupę i z felietonów, które żerują na plotkach. (W radiowej audycji "Książę i Żebrak" zajmuje się też żenującą stroną show biznesu.) Znowu, można stwierdzić „on to wyśmiewa”. Ale czy naprawdę nie ma ważniejszych rzeczy? Czy on chce, żeby dziennikarstwo stało się błędnym kołem idiotycznych newsów i komentarzy do nich?

A gdy Kuba chce wykorzystać swoją moc oddziaływania pisze wtedy: „To nie będzie zatem, drogi czytelniku, tekst publicysty. To będzie tekst obywatela, emocjonalnego uczestnika rzeczywistości, którego przerosła historia. Tekst prześmiewcy, który nagle, przez chwilę, postanowił być poważny.” W tym manifeście krytykuje rząd i prezydenta na którego głosował: „Tak, daliśmy się nabrać. Liberalnym przebierańcom. Daliśmy się nabrać człowiekowi, który w swoim sercu, a nie w konstytucji, powinien szukać granic aktywności. Bo społeczna wrażliwość, obywatelska intuicja czy zwykła ludzka przyzwoitość to nie przywilej, tylko codzienny obowiązek prezydenta.” Wskazuje Pawła Kukiza jako wyraziciela obywatelskiego wkurzenia. „Panowie ze sztabu, kancelarii i Platformy: dosyć straszenia nas strachem. To polityczne ślepaki. Wypisujecie się z gabinetów władzy na własną prośbę. Nie zadbaliście ani o wielkomiejską klasę średnią, ani o aspirującą do bycia Europejczykami młodzież, ani o artystów. Czujecie swoją samotność? Ona ma na imię Kukiz. On jest autentyczny, chaotyczny i niespójny. Ale jest szczery i żarliwy. Przywrócił na rynku politycznym słowu wiarygodność należyty blask.” W swoim autorskim programie zachęcił ludzi do głosowania na Kukiza. Argumentem było: „trzeba pokazać tamtym na co nas stać, przestraszyć ich”. Część ludzi uwierzyła w autentyzm i szczerość, przekonał niezdecydowanych albo w ogóle zdobył nowy elektorat dla swojego przyjaciela muzyka. A co robi dwa tygodnie później w programie z Dorotą Wellman i Cezarym Pazurą? Najpierw przypisuje sobie (całkiem nawet i słusznie) udział w 20% poparcia dla Kukiza, mówi, że mu załatwił urząd marszałka sejmu lub senatu. A na zdanie Wellman „To dopiero będzie cyrk” odpowiada: „No właśnie, o to chodzi. A co ja obiecałem, że będzie lepiej? Nie, obiecałem, że będzie ciekawiej.” Te sztandarowe słowa Wojewódzkiego też się już starły, bardzo źle brzmią w kontekście jego poważnych deklaracji i troski o Polskę.

Wojewódzki w trakcie wykładu mówi o badaniach z których wynika, że dziennikarz ma niższą wiarygodność niż taksówkarz. Mówiąc o przyczynach płynnie przechodzi do podziału na lewicę i prawicę. Stwierdza, że prawda nie jest lewicowa ani prawicowa. Jako wyzwanie dla młodych stawia „ile mnie ma być w informacji a ile prawdy?” Ścierają się tu, a może dopełniają dwa jego stanowiska, że prawda nie jest ideologiczna, ale równocześnie nie istnieje dziennikarstwo obiektywne. Chciałby, żeby młodzi zaczynający karierę poczuli, że mogą wpływać na kraj. „Bo jeżeli wy nie zaczniecie, to oni, tamci spod krzyża, spod Krakowskiego Przedmieścia nie będą mieć wątpliwości i będą chcieli na tą Polskę wpływać.” I do kosza można wyrzucić zdanie Wojewódzkiego z manifestu „Panowie ze sztabu, kancelarii i Platformy: dosyć straszenia nas strachem.” Dlaczego jest podział? Właśnie dlatego, właśnie przez określenia „my”, „tamci”. Jeżeli to jest ta nieideologiczna prawda to ja dziękuję za takie dziennikarstwo w Polsce.

„Dziennikarstwo jest jak gra na instrumencie, jest zazdrosne o każdą minutę” mówi też Kuba.  Chciałabym się z tym zgodzić i na pierwszy rzut ucha się zgadzam. Tylko słuchaczy nie oszukasz, a czytelników możesz. Bo brak czasu poświęconego grze słychać, a ironiczny tekst może błyskotliwością odwrócić uwagę od tego, że pisało się go na kolanie, bez głębszej refleksji. Płakać mi się chce, jak młodzi ciągle są obrzucani epitetami, jak to bardzo roszczeniowi i kapryśni nie są. Wiadomo niby, że nie tędy droga, że tak nikt jeszcze nic nie osiągnął, po co zajmować tym się zajmować? A może jednak mimo zerowego nakładu pracy może coś osiągnąć? Sam Kuba w swoim programie często  podkreśla, że teraz można być znanym bardzo łatwo, bez cienia talentu. Jak słusznie wytknęła mu ostatnio Wellman, dokłada się do tej sztucznej promocji na przykład poprzez rolę wodzianki/oranżadzianki w swoim programie. Dziewczyny zyskują popularność w minutę, by później być znane  z tego, że nosiły wodę u Kuby (gwoli sprawiedliwości należy dodać, że u niego mogą też się zaprezentować zespoły muzyczne). Konsekwencja, to słowo kluczowe w przypadku Wojewódzkiego. Pytanie, które chyba najczęściej zadają mu jego goście to „Czy możesz być choć raz poważny?” Tak, może. By potem obrócić to w żart.


Pierwszy post i nie ostatni

Czołem!

Pierwszy post powinien chyba być jakiś powitalny. I krótki. Dwa dni temu przed zaśnięciem zamarzyłam sobie, żeby mieć blog. Wymyśliłam nazwę: SZTUKA SZTUCZNEJ SZTUKI. I może tak właściwie powinien się nazywać, ale to chyba zbyt skomplikowane. Będzie politycznie, filmowo i tak jak wpadnie mi do głowy. Nie chcę już pisać swoich zbyt długich myśli na facebooku. W pamiętniku też nie ma na to miejsca, bo potrzebuję przede wszystkim konfrontacji z innymi. Uwielbiam wchodzić w dyskusje. To chyba jedna z najważniejszych moich cech. Czas zacząć, wypłyńmy na te szerokie lub wąskie wody! Nie mogę się doczekać.