Jak to u mnie bywa, muzyka łączy się z obrazem. Ona mężatka, on zaręczony. Na przełomie XIX i XX wieku zdradą mogło być tańczenie z kimś walca, właściwie ba! - nawet spojrzenie mogło nią być. W Sadze Rodu Forsyte'ów Johna Galsworthy'ego takie to skandaliczne rzeczy zostały opisane. Niedopuszczalny skandal na balu. Afront, upokorzenie spowodowane bezczelnie nieprzyzwoitym tańcem. A jednak coś w tym pięknego, że ta para mogła być przez kilka chwil szczęśliwa, zapomniała o zasadach, na swoje nieszczęście zapomniała też o konsekwencjach. A w gruncie rzeczy był to szczeniacki wybryk, który zranił ich bliskich - gwoli sprawiedliwości. Choć naprawdę to trzeba przeczytać książkę, żeby rozumieć kontekst. W ekranizacji powieści wyglądało to tak:
Bernard Herrmann jest mistrzem muzyki filmowej. Z Hitchcockiem współpracował między innymi przy "Psychozie" oraz "Północy-północnym zachodzie" oraz "Zawrocie głowy", z którego pochodzi poniższy kawałek mnie. Nie da się opisać właściwie tego filmu bez spoilerowania. Ten kadr został mi w głowie.*
Melodia tak niepokojąca i wżynająca się w mózg dzięki powtarzającemu się motywowi, w 4:08 zaczyna pozbawiać nas oddechu. Pokryta mgiełką iluzji odzwierciedla sen na jawie i trudno definiowalną magię. Trudno opowiadać o muzyce, gdy nie można posłużyć się historią, która jej towarzyszy. Ale mimo, że to filmy mnie kształtują, to i tak ostatecznie dźwięki zostają we mnie najdłużej.
*żeby być precyzyjnym to prawidłowa muzyka do Kim Nowak wpatrującej się w obraz to ta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz