niedziela, 24 listopada 2019

Podziemne życie Paryża czyli "Subway" Bessona


“Metro” zasługuje na wyraziste epitety, a nie na nadużywane “intrygujący” czy “stylowy”. Trudność polega na tym, że pasują one najbardziej i oddają najważniejsze aspekty tej kinofilskiej, nasyconej popkulturowymi odniesieniami, przyjemności. Choć wydaje się filmem dość błahym, to docenić trzeba, że przestrzeń paryskiego metra i jego zakamarków wykreowano jako wiarygodny, alternatywny świat. Słychać w nim każdą skapującą kroplę, piszczący, jak szum przy zmianie kanałów radia, zgrzytliwy szmer rur,
a każdy krok dudni głuchym echem. Paryskie życie tętni w podziemnych tunelach w rytm elektryzującej elektroniki Erica Serry. Film to nie tylko spełnienie dla uszu, ale również uczta dla oczu, począwszy od intensywnego chłodu kadrów, przez światło, które lśni w surowym mroku i dodaje barw, po wystawne stroje Isabelle Adjani zaprojektowane przez Yves Saint Laurent.

Fabuła jest pretekstowa, co charakterystyczne dla popularnego w latach ‘80 nurtu w kinie francuskiego cinema du look. Złodziej Fred ukrywa się w podziemiach metra, które żyje własnym życiem, tworzy rodzaj alternatywnego społeczeństwa pełnego dziwaków oraz zakochuje się z Helenie, znudzonej żonie bogacza. Jednak naprawdę szczęśliwy jest, gdy udaje mu się spełnić swoje pragnienie posiadania zespołu muzycznego. Nie brzmi to za poważnie. A gdy doda się do tego pościgi komicznej w swojej nieudolności policji po peronach metra to wiadome jest, że to przede wszystkim świetna rozrywka, choć o wysokiej wartości estetycznej. 


To tego rodzaju film, w którym wszyscy aktorzy są na swoim miejscu. Isabelle Adjani raz kroczy dumnie z podniesioną głową
i natapirowanymi włosami po schodach metra jak po wybiegu, raz histerycznie szlocha, ale najwięcej sympatii budzi jej bezczelność
i złośliwe wyśmiewanie burżuazji. Christopher Lambert w roli Freda przyciąga uwagę, przede wszystkim swoją blond fryzurą i czającym się w kąciku ust uśmiechem. Znalazł się w efektownym świecie, wśród charakterystycznych bohaterów (m.in. Jeana Reno jako perkusisty), ale jakby z przypadku
i sam pozostaje skromny, wręcz nieśmiały.
I choć punkowy bunt dziś już nie wybrzmiewa tak wyraziście, to ta energia nadal rezonuje w widzach i lśni jak lampa aka miecz świetlny w rękach Freda lub (jak kto woli) latarki we wrotkach jego kumpla.

1 komentarz: