niedziela, 7 lutego 2016

Piszcie, piszcie, inaczej będziemy zgubieni

Nie lubię tego słońca (tego prawdziwego), które zaświeciło dziś w Warszawie. Nagle zrobiło się tak jasno, że nie można się nigdzie ukryć. Nie znoszę ciemności za dnia, ale już ją oswoiłam. Teraz znowu muszę się przestawić. Najgorzej, że wydaje mi się, że wnętrza nie da się uchronić przed promieniami, które przenikają Cię i powodują dreszcze. Nie mam ochoty na żadne napromieniowywanie. Ale ludzie są zachwyceni i chcą więcej, to cieszy - możne tylko ja jedna jestem w takim nastroju!
 

Po niebie sztucznym jak makieta - niebieściutkim, bez jednej chmurki - leci samolot. Wyraźny, świetnie widoczny. A ile takich wcześniej przeleciało niezauważonych? Choćbyśmy nie wiem jak chcieli i wytężyli wzrok - nie zobaczylibyśmy ich. Wszystko wydaję mi się dziś nierzeczywiste. Czytam "Dziennik roku Węża" Siemiona i cieszę się jak głupia, że ktoś tak podobnie patrzy na świat i na siebie. I ma tyle samo wahań i wątpliwości co ja. 

Zazdroszczę autorowi, że pisze coś wykoncypowanego, żeby chwilę później bez ładu i składu zarzucać nas myślami i tym co akurat przyszło mu do głowy. "Cały ten dziennik momentami zmienia mi się w spis żartów bez adresata." Wszystko wydaje się takie autotematyczne, ciągła analiza tego o czym pisze i o co właściwie mu chodzi. Ale to w końcu dziennik (z góry zakłada skupienie się na sobie), to mi się podoba, ta niepewność i pytania wydają się całkiem naturalne. Potrafi wprost, bez żenady przyznać: "Tyle noszę w głowie rozmaitego dobra, szpargałów, odkryć i olśnień, a właściwie nie mogę tego wszystkiego nikomu przekazać." Dlatego męczę ludzi, żeby pisali, najlepiej bloga - żebym mogła to czytać. Tyle rzeczy gdzieś tam się przewala w głowach i znika bez śladu, nie daje mi to spokoju. Podziwiam umiejętne posługiwanie się słowami, składanie swoich wrażeń w zamknięte zdania i akapity. Czytałam niedawno o tym jak topnieje jedno z najdelikatniejszych intymnych uczuć - zachwyt.(/http://podnaporem.pl/ostudzone-zachwyty/) Jak łatwo można to zniszczyć w kimś i jak łatwo to zniszczyć w sobie, jak łatwo topnieje w nas. Ale ostudzony zachwyt to jak zamrożone ciepło. Na tym samym blogu wzruszyłam się czytając o wieczorze wigilijnym, są tak uniwersalne stany, że trudno nie pisać o nich banalnie lub nie przerysowywać. A tu się udało - http://podnaporem.pl/swieta-rodzina/. Linki niestety już nieaktywne. I tak właśnie wszystko znika.


Dawno dawno temu, nauczyłam się, że mogę być z siebie dumna tylko wtedy, kiedy inni są ze mnie dumni. To był warunek istnienia mojej własnej dumy. Nie mówię o takim wewnętrznym zadowoleniu, duchowych zwycięstwach, tylko o prostej dumie. Realizowałam założenia i plany, starałam się o dobre stopnie itd., zwyczajnie starałam się by były powody, żeby ktoś był ze mnie dumny. Dlatego teraz najbardziej dziwi mnie, że gdy na czymś mi zależy i to się udaje, to moja radość jest tak wielka, że nikt po ludzku nie może jej ze mną dzielić. Nie rozumie co w tych osiągnięciach jest aż tak wspaniałego, by się nimi zachłystywać. A ja rozumiem - bo są wreszcie moje. Chyba już tak zostanie, dziwna zmiana.

PS Kero One odkryty właśnie dzięki Dziennikowi.





piątek, 5 lutego 2016

Słońce do wynajęcia

Nie będę oszukiwać, że nie dzieje się nic spektakularnego związanego ze światłem. Powiem więcej, jest to na tyle spektakularne, że cała Warszawa może to oglądać.

Od kilku dni myślę co to za cholerny neon świeci w centrum Warszawy. Psuje mi klimat nocy i jej tajemnicę. Ale wpaść na to, że to słońce (słońce dla Warszawy!) - to nie, nie przyszło mi to do głowy. Co to za wspaniały pomysł zwariowanego człowieka! Sztuczna żarówa, która świeci dzień i noc. Gdy się zrobi szaro, wieczór wydaje się bardzo wczesnym, nieprzyjemnym porankiem o wschodzie (faktycznie) słońca. Ale nocą? Światła miasta zawsze lubiłam, subtelne i delikatne, ale to mnie irytuje.Właśnie chciałam przestać narzekać, ale znalazłam to: https://podarujslonce.pl/ Co się dzieje w tej stolicy! Taka akcja reklamowa Żywca Zdroju? Że niby żywioły - woda, słońce? Stop. Nie chcę tego analizować ani zrozumieć.

 "Słońce tworzy blisko 560 lamp." Zachciało mi się lamp to mam. Ale jeżeli komuś to się podoba, rozświetla mroki, z jakiejś perspektywy wygląda ładnie, wskazuje drogę - ok. Ale akcja wyświetlania imion? Naprawdę? Ludziom już nie wystarczy zwykłe słońce dla każdego? Trzeba mieć takie specjalne, z dedykacją! Może to się liczy w życiu, a ja żyję w kłamstwie...

Nie będę rozbijać tego postu na dwa. Bo znowu o świetle. Chyba powinnam zmienić nazwę bloga na "światło światła". Historia pt. "tajemnica lampy" bez zmian. Ale za to co się dzieje na klatce schodowej przed samym wejściem do mieszkania! Żarówka urządziła dziki taniec, czy jak to tam nazwać. Mruga tak szaleńczo, że po przejściu tych wszystkich schodów, czujemy jakbyśmy trafili w najgorsze odmęty swojej wyobraźni. Po zamknięciu za sobą drzwi, oczy oddychają z ulgą, ale nadal mamy mętlik w głowie i czarne plamy. Od kiedy zaczęłam bardziej zwracać uwagę na światło, spotykają mnie takie oto rozrywki.

PS Właśnie przeczytałam, że słońce dla Warszawy świeci w godzinach od 16 do 22, więc nie mogło mi przeszkadzać ciemną nocą. Widocznie oślepienie nim i irytacja trwały jeszcze długo po 22. A naprawdę to nie wiem, mam zwidy. Cieszę się, że jednak gaśnie. To sprawia, że przybliża się do ideału. Ideału oryginały i mojego ideału czyli swojego nieistnienia.


Niedługo Walentynki. Nie podaję Wam pomysłów na prezent dla ukochanych, ale przynajmniej wiecie co odradzam.

PS 2 Zajrzałam do regulaminu tej fascynującej akcji i ogłaszam konkurs na jak najlepsze wykorzystanie aż 18 liter oraz tego pola, skoro już powstało. ("W formularzu Uczestnik wpisuje 1 wyraz zawierający maksymalnie 18 liter, który zostanie wyświetlony na ekranie znajdującym się na budynku Q22 w Warszawie, po tekście „Słońce dla”.) Może pokażmy solidarność z uchodźcami z Syrii?  Ale każda projekcja trwa 60 sekund, więc może nie warto silić się na fajne pomysły. Niech każdy wpisze swoje imię i z zachwytem obserwuje neon dedykowany tylko jemu. Z domyślnym dopiskiem: serdeczne pozdrowienia również dla wszystkich moim imienników. A jednak, ostatecznie to bardzo miła akcja.

wtorek, 2 lutego 2016

Jeszcze więcej światła



Myślałam, że tajemnica lampy palonej dniem i nocą na razie schowa się w cieniu. Czerwone światło było nowością, która wystarczyłaby na długi czas. Moja obserwacja tamtego mieszkania stała się rytuałem. Trzecia w nocy. Patrzę przez okno. W "moim" mieszkaniu nie pali się żadna lampka, a zwykłe, pełne światło. Obok w pokoju też. A powyżej ostre jasne światło innej żarówki. Szczerze mówiąc, czuję się zdezorientowana. Do tamtej sytuacji się przyzwyczaiłam, lubiłam śledzić zmiany. Ale to jakaś przesada.



Film, który zobaczyłam na myfrenchfilmfestival.pl bardzo wpisuje się w moją opowieść o lampach. Główny bohater, sierota wychowywany w klasztorze, gdzie zajmował się wymianą żarówek i ogólnie szeroko pojętym pilnowaniem oświetlenia, musi pewnego dnia wkroczyć w prawdziwy świat. Wchodzi z niego z myślą, że posiada dar dawania (rozpalania?) światła. Jest nieśmiały, zagubiony i naiwny. We wszystkich opisach jest porównywany do Amelii Poulain. Dla mnie jest jednak innym bohaterem, choć nie przeczę - o bardzo dobrym sercu. Świetny pomysł, który mógł (sic!) wypalić, a jednak bajkowe schematy i zbyt proste przerysowanie go tłamszą. Ale jeśli komuś magii nigdy nie jest za wiele to polecam. Oryginalności filmowi nie można odmówić, jak i nowego podejścia do elektryki oraz ludzi od światła (ach te metafory!) Okazuje się, że ich świat jest totalnie fascynujący i wciągający.




PS Czwarta rano. Bez zmian - nadal pali się światło u wszystkich wspomnianych na początku.