Po niebie sztucznym jak makieta - niebieściutkim, bez jednej chmurki - leci samolot. Wyraźny, świetnie widoczny. A ile takich wcześniej przeleciało niezauważonych? Choćbyśmy nie wiem jak chcieli i wytężyli wzrok - nie zobaczylibyśmy ich. Wszystko wydaję mi się dziś nierzeczywiste. Czytam "Dziennik roku Węża" Siemiona i cieszę się jak głupia, że ktoś tak podobnie patrzy na świat i na siebie. I ma tyle samo wahań i wątpliwości co ja.
Zazdroszczę autorowi, że pisze coś wykoncypowanego, żeby chwilę później bez ładu i składu zarzucać nas myślami i tym co akurat przyszło mu do głowy. "Cały ten dziennik momentami zmienia mi się w spis żartów bez adresata." Wszystko wydaje się takie autotematyczne, ciągła analiza tego o czym pisze i o co właściwie mu chodzi. Ale to w końcu dziennik (z góry zakłada skupienie się na sobie), to mi się podoba, ta niepewność i pytania wydają się całkiem naturalne. Potrafi wprost, bez żenady przyznać: "Tyle noszę w głowie rozmaitego dobra, szpargałów, odkryć i olśnień, a właściwie nie mogę tego wszystkiego nikomu przekazać." Dlatego męczę ludzi, żeby pisali, najlepiej bloga - żebym mogła to czytać. Tyle rzeczy gdzieś tam się przewala w głowach i znika bez śladu, nie daje mi to spokoju. Podziwiam umiejętne posługiwanie się słowami, składanie swoich wrażeń w zamknięte zdania i akapity. Czytałam niedawno o tym jak topnieje jedno z najdelikatniejszych intymnych uczuć - zachwyt.(/http://podnaporem.pl/ostudzone-zachwyty/) Jak łatwo można to zniszczyć w kimś i jak łatwo to zniszczyć w sobie, jak łatwo topnieje w nas. Ale ostudzony zachwyt to jak zamrożone ciepło. Na tym samym blogu wzruszyłam się czytając o wieczorze wigilijnym, są tak uniwersalne stany, że trudno nie pisać o nich banalnie lub nie przerysowywać. A tu się udało - http://podnaporem.pl/swieta-rodzina/. Linki niestety już nieaktywne. I tak właśnie wszystko znika.
Dawno dawno temu, nauczyłam się, że mogę być z siebie dumna tylko wtedy, kiedy inni są ze mnie dumni. To był warunek istnienia mojej własnej dumy. Nie mówię o takim wewnętrznym zadowoleniu, duchowych zwycięstwach, tylko o prostej dumie. Realizowałam założenia i plany, starałam się o dobre stopnie itd., zwyczajnie starałam się by były powody, żeby ktoś był ze mnie dumny. Dlatego teraz najbardziej dziwi mnie, że gdy na czymś mi zależy i to się udaje, to moja radość jest tak wielka, że nikt po ludzku nie może jej ze mną dzielić. Nie rozumie co w tych osiągnięciach jest aż tak wspaniałego, by się nimi zachłystywać. A ja rozumiem - bo są wreszcie moje. Chyba już tak zostanie, dziwna zmiana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz